Czy Śmierć jest kobietą?
W dzisiejszych czasach, gdy wszystko się zmienia, płynie jak burza, woda po kaczce itepe, dobrze jest mieć coś pewnego. Chociażby z tego powodu, że pewność jest fajna. Taka… stabilna. Lubimy mieć pewność, mimo że jest w tym jakaś zagadka na temat umysłowości ludzkiej. No bo jakoś nigdy nikt nie twierdził, jakby pewne były odgórne przydziały czekolady i majtek z kożuszkiem dla wszystkich obywateli. Albo planowy przyjazd pociągu. Dziwnym trafem absolutną pewność mamy tylko co do tych mniej fajnych i zabawnych rzeczy – jak podatki, śmierć i ludzka głupota. Powiecie, że nie jest to może zestaw marzeń, ale my – człowieki – mimo wszystko robimy co w naszej mocy, żeby się z tymi pewniakami jakoś zaprzyjaźnić. Albo przynajmniej je oswoić, jak gołębia co to co prawda przyjdzie i zeżre co mu dacie, ale raczej nie będzie mruczał u Was na kolanach. Po prostu się jakoś przyzwyczajamy. Nawet ze śmiercią w pewnym stopniu daliśmy radę, a niektórzy dali radę w stopniu zachwycającym – patrz Pratchett. Tworzenie śmierci ma jednak na świecie długą i bardzo bogatą historię. Wiecie, jakie śmierci sobie stworzyliśmy na przestrzeni dziejów?
Ze śmiercią nie ma tak, że jest dobrze, albo że niedobrze. Niewiele o niej wiemy i generalnie trochę nas to niepokoi, dlatego ludzkość w swej przemyślności postanowiła zmienić ją w coś bardziej zrozumiałego, bliższego. A co może być nam bliższe niż człekopodobne? Dlatego stwierdziliśmy, że niech ona ma jakiś ludzki kształt i se łazi. No i łazi po dziś dzień, z niesprecyzowanych przyczyn często w damskich fatałaszkach. A że regiony różne, to i śmierć różna w poszczególnych zakątkach czasu i przestrzeni (klimat, ewolucja, te sprawy). Nie damy rady prześledzić całej familii śmierci, ale powiedzmy sobie kilka słów chociaż o tych co popularniejszych jej przedstawicielach.
Oblicze śmierci
Wróćmy więc do podstawowego pytania: czy Śmierć jest kobietą? Otóż i tak, i nie. Różnie, można powiedzieć. Dla mieszkańców starożytnej Grecji na przykład był to facet, a w zasadzie bóg, który na pierwszy rzut oka mógł za faceta uchodzić. Na drugi rzut mniej, bo mogło dać do myślenia, że skrzydła nie są raczej stałym elementem ludzkiego wyposażenia. Grecki śmierć zwał się Tanatos i według mitologii był synem Nyks – bogini nocy. Często przedstawiano go jako młodego chłopaka o czarnym… hmmm tylnym upierzeniu, który w ręce trzymał zgaszoną pochodnię odwróconą do góry nogami. Miło było, jak przychodził z bratem – bogiem snu – bo to oznaczało, że śmierć będzie niezła – w granicach niezłości, w jakich może mieścić się śmierć. Tanatos został swego rodzaju gwiazdą wśród śmierci po śmierci, bo nie wszystek umarł i coś po nim zostało – konkretnie nauka badająca przyczyny zgonów, która zyskała dumną nazwę tanatologii.
Kobiecości śmierć nabrała między innymi za sprawą Rzymian, którzy wzięli se to, co z Tanatosa najlepsze, a potem… hmmmm dodali do tego cycki? Według badaczy rzymska śmierć zwana Mors była w ogromnym stopniu wzorowana na greckim bogu, ale nie została tak popularna i jakoś nigdy nikt jej do stołu dla boskich vipów nie zaprosił (doprawdy nie wiem, jak potem mogli spojrzeć śmierci w oczy).
Grupa śmierci
Ciekawie prezentuje się za to śmierć z folkloru bretońskiego – głownie dlatego, że choć nie jest, a mówiąc precyzyjniej, nie bywa, kobietą to jednak zmienna jest. W tym rejonie bowiem śmierciowanie uważano za fuchą przechodnią, którą obejmowała zawsze ostatnia zmarła osoba w danej społeczności. Stawała się ona duchem i zyskiwała nazwę Ankou. Była też nieżywym dowodem na to, że życie po śmierci nie jest usłane różami, gdyż zawsze była potwornie chuda i z niesprecyzowanego powodu bardzo wysoka. Niedobory w tuszy pewnie kompensowała sobie, ze wszystkim innym idąc na maksa, bo miała też długie białe włosy i kapelusz z niebywale szerokim rondem. Ciekawe jest to, że czasem bywała szkieletem z obracającą się głową – zapewne od święta albo przy żartobliwym nastroju.
Żeby kości nam nie zdrętwiały, przeskoczmy teraz kawałek w przestrzeni i przenieśmy się do Meksyku. O jaki wygląd człowieki tam podejrzewają śmierć? Otóż, jak w innych krajach hiszpańskojęzycznych, również tam należy ona do płci pięknej, choć jej przypadek może być jednym z tych, w których ludzie mądrze kiwają głowami i stwierdzają, że o gustach się nie dyskutuje. Śmierci w Meksyku od dawna wiodło się niezwykle dobrze, bo zyskała nawet na pewnej boskości i stała się obiektem kultu. Nazywana jest Nuestra Señora de la Santa Muerte – Nasza Pani Świętej Śmierci, dla przyjaciół Santa Muerte – Święta Śmierć. Inaczej niż w większości miejsc nie jest ona traktowana jako coś złego – wręcz przeciwnie – kojarzy się z ochroną i bezpiecznym przejściem w zaświaty. Znana jest też pod imieniem Chuda Kobieta, co jest zapewne przejawem taktu u wyznawców, gdyż powiedzieć, że jest niegruba to jak nic nie powiedzieć. Santa Muerte przedstawiana jest bowiem zazwyczaj jako szkielet, tyle że w kobiecych fatałaszkach. Nie zmienia to jednak faktu, że tamtejsza śmierć jest nieźle wyposażona – w kosę i kulę ziemską. Dość interesujący może wydać się fakt, że meksykańska śmierć zaczynała karierę jako Ponury Żniwiarz, była utożsamiana z mężczyzną i nie cieszyła się wielką sympatią. Może wraz z przyjściem sławy i większej liczby zleceń zatrudniła sobie PR-owca.
Trzy ćwierci ze śmierci
My, Słowianie początkowo mieliśmy babkę-boginię od śmierci, której imię pewnie obiło Wam się o uszy – Marzanna. Tak, to ta sama, którą co roku z dużą przyjemnością topimy (nie ma to jak pokonać śmierć jej własną bronią, prawda?). Takie chodzenie i topienie ludzi – choćby byli boginią, śmiercią, a w dodatku kukłą, w oczywisty sposób kłóciło się jednak z chrześcijańskimi zasadami, dlatego postanowiono rytuał zastąpić. XVII i XVIII wiek upłynął więc pod znakiem… zrzucania kukły Judasza z wieży kościoła w środę przed Wielkanocą. Judasz jednak widać nie był tak popularny jak śmierć, bo jakoś nie chwyciło i ze świecą dziś szukać po świecie jego upadłych kukieł. Coś tam jednak Kościołowi udało się uzyskać, bo Marzanna utraciła część siebie, a dokładnie rangę bogini od umierania, i została tylko symbolem końca zimy. Dziś śmierć kojarzymy dość tradycyjnie – z kościotrupem, którego płeć jest nie do końca jasna i oczywista.
Czarna śmierć w kolorze krwistego blue
Dość malownicza wydaje się także śmierć pochodząca z Indii, choć w zasadzie nie ma zgody, jak powinna wyglądać. Wiadomo jednak, że jest facetem, a konkretnie Królem Yama – pełny tytuł: Król Karmicznej Sprawiedliwości. Dość pewnie wydaje się też, że Yama zwykł podróżować na czarnym bawole i zajmuje się podsumowaniem rachunku złych i dobrych uczynków zmarłego (no wiecie, karma, te sprawy) oraz odsyłaniem go do następnego życia – mniej lub bardziej fantastycznego, wedle zasług. Prócz tego jest on też z pewnością jakimś dowodem – albo na daltonizm, albo na to, że nawet śmierć zmienia się z czasem. Przykładem na to jest choćby fakt, że kolor skóry Yamy doprawdy trudno ludziom określić. Jedni twierdzą, że jest ciemny jak chmura deszczowa, inni mówią o niebieskim, a jeszcze inni obstają przy czerwonym. Jest też kwestia stylizacji i kończyn – ubrany jest ponoć na czarno, ale istnieje też możliwość, że na złoto, a do tego ma dwie lub cztery ręce. Ach, no i lasso lub kij, ale nic pewnego. Umówmy się jednak, nie ma to zbyt wielkiego znaczenia – jeśli spotkacie na drodze podejrzanego niebieskiego bądź czerwonego kolesia, to niezależnie od tego, czy ma lasso, czy kij i tak prawdopodobnie macie przetuptane.
Zgodnie z tym, czego mogliście się po mnie spodziewać, nie udzielę Wam jednoznacznej odpowiedzi, którąż to z płci reprezentuje śmierć. Ale śmierci zostało jeszcze sporo, tak samo jak artykułów do napisania, więc nie traćcie nadziei. Możliwe, że jeszcze wrócimy do tematu i powtórnie nie dojdziemy do żadnych wniosków. Ale bez wielkich słów i obietnic – w końcu niebieski gość na bawole może zepsuć najprecyzyjniej ułożone plany.
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!