Festiwal Fantastyki 14.06.2024 Poznań
pl
GościeGuests Kup bilet

Na kiepskie dni najlepsze będą animacje

Są dni, w które nie mam pomysłu na nic. I to tak do bólu. Nic, głowa pusta i najchętniej to usiadłabym na kanapie i pooglądała filmy czy seriale. Wierzę też, że nie jestem w tym poczuciu odosobniona, bo niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy jeszcze nie spędzał czasu przekopując się przez Netflixa, HBO czy innego Disney Plusa z nadzieją, że za chwilę nastąpi przełom i znajdzie się coś, co choć na chwilę wyciągnie go z bezmiaru wszechobecnej nudy. 

A że ja ten stan doskonale rozumiem, to przygotowałam wam spis filmowo-serialowy, który dobrze robi na tego typu problemy. Jednak od razu zaznaczam – w takich chwilach potrzebuję animacji i właśnie na nich zamierzam się skupić. I nie będzie to anime!

Szczyt Bogów

Zaczniemy od filmu, bo dlaczego by nie? Filmu, któremu jest, w tym zestawieniu, do anime najbliżej. A to dlatego, że choć jest produkcji francuskiej, to został oparty na mandze o tym samym tytule autorstwa Jiro Taniguchiego. I muszę przyznać, że mangi nie czytałam. Nawet nie wiedziałam o jej istnieniu, dopóki któregoś wątpliwej jakości dnia nie zainteresowałam się podpowiedzianym mi przez jakiś przypadek filmem. Nie mogę więc w żaden sposób ich ze sobą porównać. Mogę natomiast pochwalić film jako osobną całość i tak też zamierzam zrobić.

Ta lekko specyficzna i bardzo przyjemna do oglądania animacja jest nośnikiem dla historii młodego japońskiego reportera – Makoto Fukamachiego. Wpada on na słynnego, choć niechętnego do obcowania z ludźmi himalaistę – Habu Jojiego. Fukamachi próbuje bliżej poznać Habu i jego historię, a przy tym coraz lepiej poznaje góry i zaczyna rozumieć związane z nimi ryzyko.

To nie tylko historia o tragediach, jakie spotkały bohaterów, ale i wymagającej poświęcenia pasji. Głównym celem Habu jest zdobycie szczytu Mount Everest, do czego stara się dążyć wręcz za wszelką cenę, podejmując kolejne i kolejne próby. Fukamachi natomiast, w pogoni za rozwiązaniem pewnej tajemniczy, nabiera zupełnie innego podejścia do gór i wspinaczki ogółem.

Do pewnego stopnia nie sądziłam, że Himalaje mogą wyglądać tak pięknie nie na żywo i nie w filmie, ale w animacji. Rysunkowe odwzorowanie zarówno szczytów, jak i miast stoi na poziomie, który mnie do siebie przekonał. I choć z początku musiałam się do niego przyzwyczaić, to osobiście uważam, że idealnie pasuje do klimatu opowieści. Więc jeżeli zastanawiacie się, na co poświęcić swój wieczór, to uważam, że ta pozycja sprawdzi się świetnie.

Bee i PuppyCat

Kolejny na tapecie ląduje serial Bee i PuppyCat. Bo w pewnym momencie stał się dla mnie czymś w rodzaju animacji, po którą sięgam, gdy nic nie idzie po mojej myśli i potrzebuję czegoś, co sprawi, że mogę przestać skupiać się na otoczeniu.

Opowieść o przygodach trochę nieogarniętej i trochę bezrobotnej Bee i jej przyjaciela PuppyCata (psa… znaczy kota… znaczy… co?) jest nie tylko niezwykle ciepła i przyjemna, ale też zagadkowa. A że zdarzyło mi się go obejrzeć jakby od końca (bo najpierw drugi, a dopiero potem pierwszy sezon), to jego zagadkowość znacznie wzrosła (ale obejrzenie we właściwej kolejności wcale by tej tajemniczości serialowi nie odebrała!).

Bo Bee nie jest taką znowu zwykłą bezrobotną. Jedynie na taką wygląda od kiedy straciła pracę w kawiarni swoich znajomych po serii niefortunnych zdarzeń. Absolutnie nie ze swojej winy (oczywiście). Wraz z PuppyCatem pracują w międzygalaktycznej agencji (o dumnej polskiej nazwie Tymczas) wykonując najróżniejsze zlecenia w obcych wymiarach. I w ten sposób zarabiając na czynsz. Z czasem poznajemy też więcej tajemnic miasteczka, w którym mieszkają bohaterowie. I tych tajemnic robi się więcej i więcej, a w centrum wszystkiego znajduje się, a jakże, Bee.

Chociaż nie ukrywam, że obejrzenie serialu w złej kolejności nie było planowane, to zdecydowanie zachęciło mnie jeszcze bardziej do nadrobienia początku. Ale wy oglądajcie tak, jak się powinno, to na pewno ma więcej korzyści!

The Midnight Gospel

Na koniec zostawiłam coś, co pewnie większość z was może kojarzyć, bo z tej trójki zyskało zdecydowanie największą rozpoznawalność. Ale jeżeli go nie znacie, to już śpieszę z krótkim wyjaśnieniem, o czym właściwie rozmawiamy. The Midnight Gospel to serial oparty o podcast Duncana Trussela i rozmowy, jakie w nim przeprowadził. Zapisy tych rozmów mieszają się z dość specyficzną animacją, tworząc tym samym ciekawie prezentującą się całość.

Clancy jest głównym bohaterem, prowadzącym podcastu „The Midnight Gospel”, który podróżuje do obcych światów za pomocą nielicencjonowanego symulatora, by tam znajdować swoich rozmówców. Bardzo też docenia wszystkich swoich subskrybentów – a ma jednego. Zależy mu na tym, co robi i z nielicznych chwil, gdy to on mówi, zamiast dawać na to przestrzeń innym, możemy wychwycić szczątki jego wspomnień, historii, przeszłości i teraźniejszości. Poznać go chociaż odrobinę.

Clancy pokazuje świat od innej strony. Jakiej konkretnie? To zależy. Zarówno od odcinka, jak i słuchającego. A mieszanka poważnych tematów i lekko psychodelicznej i abstrakcyjnej animacji wprawiają momentami wręcz w poczucie niewłaściwości, sprzeczności. Ale właśnie to sprawia, że się go naprawdę ogląda, a nie tylko słucha.

Dlaczego właśnie te trzy?

Każda z tych animacji sprawiła, że oglądałam je z innym poczuciem niż zwykle. Z czymś, co mogłabym zapewne nazwać jakimś innym rodzajem ciekawości. Jakbym odkrywała coś dla siebie nowego, chociaż fanką seriali i filmów animowanych jestem od prawdopodobnie zawsze. Mam też szczerą nadzieję, że i was opisane przeze mnie pozycje nie rozczarują i odnajdziecie w nich coś dla siebie, więc… miłego oglądania!

Awatar autora

O autorze

Natalia Wieczorek

W chwilach wolnych od studentowania wymyśla nowe pomysły, co można by ze sobą zrobić, gdzie pojechać, jak dojechać i to wszystko (oczywiście) bez planu na "kiedy". Ale przecież czas się znajdzie, prawda?