Żyje się raz, a może i dziewięć razy. Najlepsze filmowe śmierci Seana Beana
Jakiś czas temu internet obiegł fragment wywiadu, w którym Sean Bean przyznaje, że nie chce już grać postaci, które w danej produkcji giną, widzowie bowiem niejednokrotnie domyślają się losów jego bohaterów… po samym fakcie, że to on się w nich wciela. Nic dziwnego, w końcu Brytyjczyk na swoim aktorskim koncie ma kilka naprawdę widowiskowych i poruszających scen śmierci. Spośród ponad dwudziestu ekranowych zgonów Seana Beana wybrałam – całkowicie subiektywnie – kilka najlepszych i najbardziej wzniosłych.
Może się zdarzyć, że którejś ze wspomnianych przez mnie z produkcji do tej pory nie widzieliście i właśnie traficie na latający nisko i powoli spoiler, mówi się jednak „trudno” i żyje dalej, prawda? W końcu w większości są to produkcje, mające swoje premiery jakiś czas temu, więc dalszą część artykułu czytacie na własną odpowiedzialność – reklamacji nie uwzględnia się.
Zemsta jest najważniejsza. Alec Trevelyan (GoldenEye, 1995)
To Bond. James Bond. Agent Jej Królewskiej Mości, z którym nie ma żartów – ma słabość do pięknych kobiet, wstrząśniętego (ale nie zmieszanego!) martini oraz szybkich samochodów. Nie brakuje mu też wrogów, zwłaszcza tych śmiertelnych, którzy – zupełnie przy okazji i po godzinach – zamierzają zniszczyć świat i wprowadzić terror. W GoldenEye, w tytułowego agenta z licencją na zabijanie wciela się, debiutujący w tej roli, Pierce Brosnan, a chcącym siać chaos antagonistą jest Alec Trevelyan (tak, z twarzą, głosem oraz aparycją Seana Beana). Bond, jak to zwykle bywa, nie będzie miał łatwej przeprawy – jego oponent jest byłym agentem MI6, aktualnie zdeterminowanym do tego, by przejąć kody dostępu do systemu, który kontroluje rosyjskie satelity nuklearne.
GoldenEye to siedemnasty oficjalny film o przygodach Jamesa Bonda, można zatem przyjąć, że spora część widzów zdążyła już zaobserwować pewną tendencję do zamykania losów jego wrogów i przeciwników. Mało kogo powinien zatem dziwić fakt, że Trevelyan w najważniejszej scenie – po męczącej bieganinie oraz niebezpiecznej strzelaninie na ogromnej antenie satelitarnej – ginie. Tak na śmierć. Trzeba mu jednak oddać, że Alec okazał się przeciwnikiem trudnym do wykończenia – przeżył upadek z ogromnej wysokości (co prawda, jak podejrzewam, z obrażeniami wewnętrznymi, które i tak nie rokowały wyjścia z tego), a dzieła dokonał dopiero ogromny wybuch mechanizmu, niszczący konstrukcję do tego stopnia, że ta w końcu przygniotła byłego agenta.
W obronie maluczkich. Boromir (Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia, 2001)
Tej sceny w tym zestawieniu nie mogło zabraknąć, zgodzicie się ze mną? Co prawda każdy fan prozy Tolkiena doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Boromir – syn Namiestnika Gondoru, starszy brat Faramira oraz jeden z członków tytułowej drużyny – zginie, czym innym jest jednak przeczytać o tym w książce, a czym innym zobaczyć na kinowym ekranie. Oczywiście, w Kapitana Białej Wieży wciela się Sean Bean – co ciekawe, aktor wcześniej starał się o rolę Aragorna, która jednak przypadła Viggo Mortensenowi. Przyjął jednak propozycję, argumentując to później faktem, że Boromir bez wątpienia jest postacią dobrą i prawą, a on chciał w końcu odejść od wcielania się w złoczyńców.
Filmowa scena śmierci Boromira odrobinę różni się od swojego książkowego pierwowzoru: w powieści został naszpikowany strzałami całej zgrai orków, z których wielu położył w walce, drogo sprzedając własne życie, na kinowym ekranie zginął zaś z rąk konkretnego przeciwnika – Lurtza, przywódcy Uruk-hai, wysłanych przez Sarumana, by pojmali każdego napotkanego hobbita, zabijając wszystkich pozostałych. Trzeba przyznać, że Peter Jackson wyreżyserował naprawdę niesamowitą scenę, w której Kapitan Białej Wieży najpierw popada w szaleństwo spowodowane podszeptami Pierścienia, by później odkupić swoje winy i chęć odebrania błyskotki Frodowi, stając w obronie jego towarzyszy. Łezka kręci się także w oku, gdy Boromir w ostatnich słowach przyznaje, że widzi w Aragornie swojego króla.
W poszukiwaniu uczuć. Partridge (Equilibrium, 2002)
Czy świat bez uczuć byłby pięknym miejscem? A może stałby się jedynie ułudą raju, pozbawioną radości, smutków i wszystkich tych emocji, które sprawiają, że nasze życie nabiera przeróżnych kolorów i ich odcieni? W takiej właśnie jałowej rzeczywistości przychodzi żyć bohaterom Equilibrium, zmuszanym przez rząd do codziennego zażywania leku, który odcina ich od tego, co czują. Oczywiście, skoro nakaz jest tak restrykcyjny, to musi być również ktoś, kto będzie karał opornych, wymigujących się od swojego obywatelskiego obowiązku. Klerycy eliminują wrogów systemu oraz niepożądane jednostki, odmawiające przyjmowania medykamentu. Zdecydowanie problem zaczyna się, gdy jeden z egzekutorów postanawia się zbuntować.
Sean Bean naprawdę świetnie wygląda w czerni. To kolor nie tylko idealnie pasujący do złoczyńców, w których niejednokrotnie się wcielał, ale również podkreślający powagę i stateczność jego bohaterów. Idealnie pasuje do każdej kreacji aktora, nie inaczej jest i tym razem, gdy – jako jeden z Kleryków – eliminuje jednostki, które sprzeciwiają się nakazowi przyjmowania leku odcinającego ich od emocji. Tego dopasowania nie zmienia nawet fakt, że Partridge w końcu dostrzega absurd sytuacji i to, ile traci, wyrzekając się uczuć. Płaci za to najwyższą cenę, ginąc z ręki znanego mu Kleryka. Scena śmierci, w jakiej główną rolę gra książka i poważne, chowające się za nią, spojrzenie zdecydowanie należy do tych, które na długo wbiją się w pamięć. To również idealny dowód na to, że czytanie książek może grozić czymś więcej niż zacięcie się papierem.
W imię honoru. Eddard Ned Stark (Gra o tron, 2011)
Oto kolejna scena , której zdecydowanie nie powinno zabraknąć w takim zestawieniu, prawda? Tym bardziej, że słysząc o najważniejszych rolach w karierze Seana Beana, wielu fanom od razu przychodzi na myśl właśnie wcielenie się w głowę rodu Starków – honorowego, prawego i ze wszech miar lojalnego Namiestnika Północy. Lord Stark kierował się nie tylko rodową maksymą, że nadchodzi zima (i tak długo krakał, aż wykrakał), ale też – co zdecydowanie nie zjednało mu przyjaciół w Królewskiej Przystani – dobrem kraju oraz jego mieszkańców. Nie od dziś wiadomo bowiem, że bycie społecznikiem nie popłaca, gdy nie ma się ani zdolności do manipulowania ludźmi, ani predyspozycji politycznych gierek, których przecież nie brakowało w stolicy.
Ned Stark miał nieszczęście cierpieć na przypadłość, która w wyniku zmiany klimatu (z zimnego, północnego na znacznie cieplejszy, południowy) okazała się śmiertelna. Każdy, znający się na swoim fachu maester bez chwili wahania zdiagnozowałby tę chorobę jako idealizm, objawiający się nadmiernym zaufaniem do osób parających się polityką i szpiegostwem, zbyt wielkim szacunkiem do własnych wrogów i chęcią postępowania zgodnie z literą prawa. Schorzeniem towarzyszącym było oczekiwanie, że inni zachowają się podobnie. W efekcie Ned stracił głowę – jak najbardziej dosłownie – z powodu kaprysu sadystycznego małolata, który kazał go ściąć na oczach tłumu i to po tym, jak wcześniej upokorzył Starka. Mało tego, jego najstarsza córka została zakładnikiem w Królewskiej Przystani, a młodsza tułała się, wiecznie uciekając. Synowie zaś zaczęli bawić się w wojnę. Trzeba jednak przyznać, że sama scena śmierci Eddarda sprawiła, że niejednej osobie spociły się oczy.
Śmierć niejedno ma imię
Można ginąć z wielu powodów – z miłości, dokonując zemsty, z głupoty, w pogoni za prawdą, w imię wierności własnym ideałom i… chyba wszystkie z nich stały się udziałem bohaterów, w których miał okazję wcielić się w swojej karierze Sean Bean. Nie zapominajmy jednak, że aktor – faktycznie znany głównie z ról kończących się tragicznie – ma także na swoim koncie kreacje dożywające do napisów końcowych.
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!