O zagajaniu, złotych środkach i sprzęcie kuchennym, czyli wpis świąteczny
Coraz bliżej święta – informują nas średnio raz na piętnaście minut wszystkie stacje radiowe.
Dla pewności. Ludzie bywają w dzisiejszych czasach nieco roztargnieni i nagłe akcje zadrzewiania galerii handlowych oraz niezwykła moda na czerwony wśród starszych, brodatych mężczyzn mogą nie być dla nich wystarczającą wskazówką, że coś się dookoła podejrzanie święci. Gdyby nie środki masowego przekazu Boże Narodzenie wyskoczyłoby takim nieszczęśnikom zza choinki zupełnie niespodziewanie. Takie Święta-Inkwizycja. Dlatego dla pewności także informujemy: Hej, ludzie, idą święta, ten most wonderful time jeden w roku.
Już niedługo w rodzinnym gronie będziemy zasiadać przy wigilijnej ramówce telewizyjnej (Czy Kevin w tym roku będzie miał towarzystwo?!), podzielimy się z bliskimi cennymi uwagami (Ależ ty urosłeś!) i tradycyjnie spożyjemy zbyt dużą ilość alkoholu. Co odważniejsi mogą jednak pokultywować sobie starsze, może nawet przedkevinowe, zwyczaje. Wiecie, co takiego robiło się w święta dawniej?
Złoty środek (rozweselający)
Nie zdradzę tu chyba wielkiej tajemnicy, jeśli powiem, że Wigilia to czas cudów. Miejscowa fauna robi się podejrzanie komunikatywna, duchy przodków wpadają na inspekcję, a na progu każdej samotnej, doświadczonej przez los heroiny czystym przypadkiem staje samotny przystojny milioner z tytułem szlacheckim. Dawniej jednak wierzono, że prócz tego „woda w źródłach, potokach i rzekach zmienia się na chwilę w wino, czasem w wino i miód, niekiedy nawet w płynne złoto” (myślicie, że chodzi o whisky?). Tych jednak, którzy już zastanawiają się, czy świąteczny barszcz da się zabrać w termosie nad najbliższą rzekę, żeby tam obchodzić Wigilię, czuję się w obowiązku uprzedzić – kto próbował zaczerpnąć takiej zmienionej wody, natychmiast ginął w jej odmętach.
O zagajaniu drzewa
Nietypową, oryginalną rozrywkę wigilijną mogli też zafundować sobie wszyscy ci, którzy mieli kawałek własnej ziemi. Do tradycji należało bowiem, że w tym szczególnym dniu gospodarz bierze siekierę i rzuca groźby karalne pod adresem… cóż wszystkich drzew. Że jak nie będą ładnie rosnąć i owocować w przyszłym roku, to je zetnie. Jest to zwyczaj, do którego kultywowania szczerze zachęcam. Co prawda, istnieje ryzyko, że jedynym drzewem, które przejmie się tą groźbą, będzie Wasze drzewo genealogiczne, ale uciechy z pewnością będzie co niemiara. To jednak rozrywka jedynie dla szacownych posiadaczy ziemskich, jeśli spróbujecie w podobny sposób pożartować sobie w parku, w duchu świąt pewnie ktoś życzliwie stwierdzi, że urwaliście się z choinki lub nomen omen jesteście narąbani, nie można też wykluczyć, że dostaniecie z liścia. Niekoniecznie od drzewa. Drzewa, prawdę powiedziawszy, prawdopodobnie będą miały na Was wyrąbane.
Słów kilka o wychodzeniu. Za mąż lub z obiegu
Wigilia to tradycyjnie czas, w którym panny mogą wywróżyć sobie, czy następny rok przyniesie im jakieś wielkie zmiany. Na przykład statusu matrymonialnego. Każda panna na wydaniu, która 24 grudnia nakryła stół do wieczerzy, po kolacji musiała wytrzepać obrus przed drzwiami domu, pilnie nadsłuchując. Czego? Ano psów. Z tej strony, z której szczekały psy, miał przybyć jej upragniony książę na białym koniu. Trudno powiedzieć, co w sytuacji, gdy szczekało więcej psów z różnych kierunków. Może oznaczało to, że wybranek czuł się nowoczesnym obywatelem świata? Mniejszym problemem było, gdy psy postanowiły pewne sprawy przemilczeć. Jeśli nie one, na pewno ktoś inny chętnie wszystkie panny obszczekał.
Męża można było wywróżyć sobie także na sposób litewski. W tym rejonie panny podczas wigilijnej nocy zamykały się we własnym gronie i każda z nich po kolei puszczała dwie świeczki w misce z wodą. Jeśli się one ze sobą połączyły, oznaczało to, że w przyszłym roku do damy przybędzie kawaler, że drugiego takiego ze świecą szukać. A jeśli popłynęły w różne strony? Cóż, to oznaczało płacz niewiniątek i rzeź ssaków parzystokopytnych, jak rzekła niedawno pewna znana mi osoba. A ściślej mówiąc, że ślub jeszcze nie w tym roku.
Różne ważne życiowe sprawy potrafiło rozstrzygać także siano. Jeśli zamężna kobieta wyciągnęła spod obrusa dwuramienne źdźbło, oznaczało to, że… cóż, w święta bez skrupułów może już jeść za dwoje. Pannom zaś sianko w niektórych rejonach mówiło, która z nich pierwsza złapie faceta, w innych zaś określało jak długi będzie… len! Len w przyszłym roku! I naprawdę nie wiem, co innego przyszło Wam do głowy.
Garnek z duszą
Podobnie jak podczas Dziadów, na doroczną inspekcję wpadały także duchy przodków, dlatego w tym dniu również trzeba było zachować szczególną ostrożność, niczym na egzaminie na prawo jazdy. Nie można było między innymi tkać, prząść, zamiatać, zabronione kategorycznie było również lanie wody. Wszystko po to, żeby takiego gościa nie urazić ani, co gorsza nie ubrudzić. Sami przyznacie, że w takiej sytuacji mogłoby być mu przykro w głębi ducha. Dusze tego dnia mogły ponoć polegiwać nawet w garnkach, w dobrym tonie było więc co jakiś czas potrząsać sprzętem kuchennym, żeby przypadkiem nie stracić ducha przy gotowaniu. Po takim zabiegu nieuważny przodek mógł być pewnie nieco wstrząśnięty, ale przynajmniej niezmieszany.
W Wigilię dobrze było też ukraść coś sąsiadowi. Jeśli niecny występek się udał, zwiastowało to szczęśliwemu kradziejowi, ogromną pomyślność finansową. Oczywiście takie kradzieże miały być drobne, żartobliwe i tak naprawdę pozorowane. Jeśli więc chcecie kultywować tradycje naszych światłych przodków, polecam podwędzić jedzenie. W końcu ponoć kradzione nie tuczy. A jak tuczy, to na pewno idzie w cycki. Czy w co tam kto chce. Z drugiej strony w Wigilię nie można było nikomu niczego pożyczać. To zaś z obawy, że rodzina zostanie bez grosza, a przy duszy przodka, sami przyznacie, trudno coś takiego racjonalnie wytłumaczyć.
Nie da się ukryć, że bardzo fajne te zwyczaje. Takie typowo polskie – nie za miłe. Może warto się więc zastosować? Zdecydujcie sami. Wszystkim Wam jednak, niezależnie od tego, czy święta spędzacie przy stole, przy Kevinie, przy nadziei czy tylko przy sposobności, życzę, żeby Wam apetyt rósł w miarę jedzenia, żebyście dostali od Mikołaja swoje trzy grosze oraz żebyście na wycieraczce znaleźli co najmniej jednego samotnego przedstawiciela królewskiego rodu. No i oczywiście długiego lnu. Do przyszłego roku!
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!