Festiwal Fantastyki 13-15.06.2025 Poznań
pl
Goście Kup bilet

Wszyscy jesteśmy superbohaterami, czyli o tym, jak wspominamy Pyrkon

Jeśli sądzicie, że po tym, jak Thanos pstryknął palcami, zabrakło superbohaterów, to jest to niezawodny znak, że nie byliście na tegorocznym Pyrkonie. Ta relacja udowodni Wam także, że nie każdy heros nosi pelerynę, bo – chociaż niewątpliwie jest to element stroju bardzo, ale to bardzo przez nich lubiany – znacznie lepiej sprawdza się jednak szeroki uśmiech i pogoda ducha. Ta druga jest tym ważniejsza, im bardziej w kość dają nam warunki atmosferyczne i kapryśna aura. Na szczęście na Was, drodzy Pyrkonowicze, można polegać zawsze i wszędzie, nieważne czy w słońcu, czy w deszczu. Niczym na najprawdziwszych superbohaterach!

UWAGA! Relacja nie zawiera nisko latających spoilerów do Avengers: End Game, więc jeśli wciąż nie mieliście okazji zobaczyć najnowszej produkcji braci Russo, to nie musicie się obawiać. Nie ma tu ani okruszka fabuły, który mógłby zepsuć Wam seans, możecie zatem spokojnie czytać dalej. Nie bierzemy jednak odpowiedzialności za pełne nostalgii westchnienia, łzy wzruszenie oraz obudzenie po-Pyrkonowej melancholii.

Panie Pyrkonie, ale ja nie mam supermocy!

No jak to? Oczywiście, że masz. Wiem, ile wydawnictw i uniwersów, tyle pomysłów na genezę superbohatera, jednak nie każdy z herosów musi mieć jakiegoś boga wśród swoich krewnych, dać się ukąsić zmutowanemu pająkowi lub zaznajomić z kosmicznym symbiotem, nie jest też niezbędne pochodzenie spoza naszej planety, zostanie trafionym przez piorun, ani posiadanie takiej kwoty na koncie, że nawet księgowemu mylą się zera. Powiem Wam więcej, nie potrzebujecie do zostania bohaterem nie tylko supermocy, ale też peleryny i innych wypasionych gadżetów, kostiumów, czy wykutego w sercu gasnącej gwiazdy oręża. Wasza potęga ma swoje źródło zupełnie gdzie indziej.

No więc, zapewne zapytacie, skąd pochodzi Wasza moc? Odpowiedź na to pytanie jest prosta i, na szczęście, nie wymaga angażowania żadnego z tytułów naukowych Bruce’a Bannera. Jej źródłem jest nie tylko Wasz entuzjazm, ale także pogoda ducha oraz niespożyta siła, którą emanujecie na każdym kroku. A jak się objawia? Bez dwóch zdań szerokim uśmiechem, który nie schodził z Waszych twarzy przez trzy dni trwania Pyrkonu, ale również pozytywną energią, jaśniejącą od Was z takim natężeniem, że Międzynarodowe Targi Poznańskie z pewnością widać było w najbardziej odległych zakątkach kosmosu. Jesteście w swoim bohaterstwie niesamowici! Nie tylko barwni i radośni, ale także przyjacielscy i otwarci. Nie zmieniajcie się, takich herosów nam trzeba.

Iron Man uczył się od Was tworzyć kostiumy

Wasze stroje przykuwały spojrzenia i idę o zakład, że nawet Tony Stark nie byłby w stanie w tak zmyślny i dokładny sposób połączyć tak zróżnicowane materiały, których użyliście w procesie twórczym. Czego tam nie było?! Fantastyczne sukienki, żywcem wyjęte z animacji Disneya, ogrom peleryn i płaszczy, pod którymi kryli się zarówno superbohaterowie ze znanych uniwersów, jak i rycerze Jedi, z mieczami świetlnymi przy pasie, odwiedzili nas Nazgule oraz hobbici (idę o zakład, że w piątek dwóch z nich szukało miejsca, w które mogliby wrzucić podejrzanie wyglądający pierścień z jakimiś elfickimi inskrypcjami), a także Hiszpańska Inkwizycja (której przecież nikt się na Pyrkonie nie spodziewał!). Nie zabrakło fenomenalnych zbroi i całej plejady mniej lub bardziej przerażających klaunów, goblinów, orków oraz osób, którym udało się przetrwać ostatni koniec świata (kiedykolwiek by on nie był i cokolwiek by go nie spowodowało).

Mogłabym godzinami stać pod Biurem Festiwalowym i z przyjemnością obserwować, jak cała gama tych mniej i bardziej znanych postaci przemierzała Plac Marka w drodze ku upatrzonym atrakcjom. Nie zabrało także tych spontanicznych (lub tylko-troszkę-ustawionych) parad i spotkań fanów przeróżnych uniwersów: Spider-Manów uganiających się za Zielonym Goblinem lub tańczących Makarenę; rycerzy Jedi, którzy przemierzali tereny Targów ramię w ramię z Sithami, na te kilka dni zakopując z nimi wojenny blaster i odkładając na bok ideologiczne spory o naturę Mocy. Nieodmiennie imponowała mi Wasza dokładność w wykonywaniu kostiumów, a ich pomysłowość zapierała dech w piersi i niejednokrotnie sprawiała, że moje usta rozciągały się w uśmiechu tak szerokim, że – gdyby nie uszy – owinąłby się wokół głowy.

Nie zawiedliście też uczestników Maskarady, podziwiając wykonane przez nich stroje nie tylko w Sali Ziemi, ale także – niezrażeni niesprzyjającą aurą – przed telebimem, każdą z prezentujących się osób nagradzając gromkimi brawami za trud włożony w tworzenie stroju oraz odwagę, potrzebną do tego, by wystąpić przed tak liczną widownią. Wasza pogoda ducha oraz poczucie humoru sprawiło, że oklaskiwanie prowadzącego na zawsze zapadnie mi w pamięć.

Kochacie taniec i muzykę, niczym Star-Lord

To jednak nie tylko spontaniczne oklaski w nie-do-końca przypadkowych miejscach i sytuacjach sprawiają, że uśmiecham się na samo wspomnienie spędzonego wśród Was czasu. Jeśli bowiem Peter Quill stanąłby z Wami w taneczne szranki, to stawiam perły przeciwko orzechom (albo słoikowi dżemu, najlepiej truskawkowemu), że nie miałby w tej potyczce najmniejszych szans. To z Wami można było nucić szanty lub – w połowie biegu na kolejny punkt programu – przystanąć i posłuchać, jak gracie na gitarach, chłonąc cudowną atmosferę, od razu wybijającą z głowy jakikolwiek pośpiech. Każdy meloman znalazł tutaj coś, co mógł zaśpiewać, czy były to – już wspomniane – szanty, czy piosenki Dżemu, czy cokolwiek innego, co przyszło Wam do głowy. A przychodziły do nich niesamowite melodie.

To Wy kochacie muzykę tak mocno, że śpiewaliście nawet w oczekiwaniu na sobotni koncert Percivala Schuttenbacha, zapełniliście Salę Ziemi po same brzegi i daliście upust swojej miłości do zespołu, tańcząc pod sceną. Nie wspominając już o tym, że w niedzielę, godzinę przed południem, stawiliście się na koncert z piosenkami z musicalu Rodzina Adamsów – zapewne zmęczeni, może odrobinę niewyspani, ale jednak tryskający energią, której nie dało się nie poczuć, gdy zasiadało się pośród Was na widowni. Jesteście niesamowitą publicznością!

Mogłabym napisać, że nie samą muzyką człowiek żyje… i może znajduje się w tym trochę prawdy, jest przecież jeszcze taniec! Tu również ograniczała Was jedynie wyobraźnia, bo przestrzeń Targów okazała się wręcz stworzona do tego, by grupa Spider-Manów mogła odtańczyć Makarenę, byście znaleźli miejsce na „belgijkę” i radosne pląsy do różnorodnej gatunkowo muzyki oraz zabawę do białego rana wraz z ekipą Red Bulla. Wierzę, że zdarliście niejedną parę butów, dzielnie ucząc się tańców bretońskich, czy szkockich, irlandzkich i dworskich; że, pomimo potknięć i niedociągnięć, które na pewno szybko wyeliminowaliście (w końcu to praktyka czyni mistrza!) bawiliście się świetnie, ucząc się nowych kroków (a teraz robicie furorę na każdym balu).

Żądni wiedzy niczym Banner i wytrzymali jak Hulk

Entuzjastyczne pląsy nie przeszkadzały Wam jednak w zdobywaniu wiedzy na licznych prelekcjach i panelach, nawet jeśli dostanie się na nie wymagało odrobiny cierpliwości. Zadawaliście pytania prowadzącym i drążyliście poruszane przez nich tematy z godnym podziwu zapałem i niemałym rozeznaniem. Prelegenci zaś nie bali się snuć własnych rozważań i interpretacji nawet pod czujnym okiem autora omawianych przez nich powieści (jak chociażby na punkcie programu „Avenderi, czyli roztwór z boga – Bóstwa Meekhanu”, na której pojawił się Robert M. Wegner), który tylko uśmiechał się tajemniczo i nie potwierdził żadnego z domysłów.

Niestrudzenie przemierzaliście teren Targów, zwiedzając kolejne pawilony, gdzie mogliście podziwiać nie tylko fantastyczne wystawy, których pełno było w Fantasium Creatium. Waszym zainteresowaniem cieszyła się zwłaszcza ekspozycja pięknych kostiumów wykonanych przez utalentowanych studentów Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, z ogromną chęcią oglądaliście także doskonale znaną wielbicielom Gwiezdnych Wojen kantynę, w której Han Solo (nie) strzelił pierwszy i fenomenalną kolekcję papierowych Pokemonów, która od zeszłego roku zdążyła się rozrosnąć o nowe, precyzyjnie wykonane, okazy (najwidoczniej ich twórca zdeterminowany jest, by mieć je wszystkie!).

Waszej uwadze nie umknęło też Fantasium Suburbium – fantastyczna przestrzeń, gdzie tuż obok siebie znajdowały się przeróżne wioski. Czekało tu miejsce zarówno na fanów prozy Tolkiena, którzy pragnęli odpocząć w znanych z dzieł autora miejscach lub nauczyć się elfickiej kaligrafii, a kilka kroków dalej na własne oczy mogliście zobaczyć jedną z wizji końca świata i posiąść kilka niezbędnych do jej przeżycia umiejętności. Nie zabrakło też osady wikingów, gdzie uczono Was podstaw rękodzieła i szkolono w walce. Wiele uwagi poświęcaliście też Lidze Superbohaterów – prawdziwym herosom, którzy jeżdżą po całej Polsce przebrani w trykoty uwielbianych przez dzieciaki postaci, odwiedzając najmłodszych w szpitalach, domach dziecka i hospicjach, niosąc im radość i uśmiech w trudnych chwilach.

Byliście niezmordowani, pełni sił i wigoru, którego chwilami Wam zazdrościłam. Mieliście bowiem niespożyte pokłady energii i wystarczyła mi ledwie chwila w Waszym towarzystwie, żebym poczuła się jak nowo narodzona i gotowa do dalszych eskapad w celu odkrycia miejsc, do których jeszcze nie udało mi się dotrzeć (a jestem pewna, że przez te trzy dni do wielu zakamarków Pyrkonu nie dotarłam). Nie mam pojęcia, czy wszyscy, jak profesor Banner, zostaliście poddani promieniowaniu Gamma i nie byliście w stanie się zmęczyć, ale – jeśli tak – Wasz wewnętrzny Hulk okazał się niezwykle cywilizowanym gościem. Jeśli dawał się Wam we znaki, to w kontrolowanych warunkach mogliście spożytkować swoje moce w licznych turniejach walk, odbywających się na naszej Arenie, które zawsze gromadziły wokół niej tłumy zaintrygowanych widzów (oglądających starcia, nawet jeśli nie do końca łapali zasady zabawy).

Uwielbiacie popkulturę, jak Spider-Man

To jedynie wierzchołek góry lodowej, którą niewątpliwie był cały, liczący sobie przeszło dziewięć setek punktów, program tegorocznego Pyrkonu. Niesamowite atrakcje czekały na Was na każdym kroku, oferując ogrom możliwości na spędzenie czasu. Różnorodność była tak wielka, że nie będę zaskoczona, jeśli setka osób spędziła te trzy dni na sto różnych sposobów i wszystkie z nich robiły dokładnie to, co chciały i co sprawiało im największą przyjemność (i być może ani razu się nie spotkały). Niezależnie od tego, czy było to granie w planszówki w świetnie przygotowanym i czynnym całą dobę Games Roomie, sesje RPG w ogromnej RPGralni, oglądanie filmów w naszym kinie plenerowym, czy zdobywanie wiedzy na prelekcjach lub uczestniczenie w spotkaniach z zaproszonymi specjalnie dla Was gośćmi.

Co prawda, nie budowaliście Gwiazdy Śmierci z klocków (chociaż, kto wie, może to robiliście? Jesteście tak niesamowici i kreatywni, że wcale nie poczułabym się zaskoczona… i to nawet jeśli głównym budulcem okazałby się szary papier, posklejany niezawodną taśmą klejącą), jestem jednak pewna, że wspólnymi siłami pokonalibyście niejednego przeciwnika, stosując – wzorem filmowego Spider-Mana – sztuczki znane Wam z filmów, seriali, gier, książek i komiksów. W końcu Pyrkon to Fantastyczne Miejsce Spotkań, gdzie każdy fan szeroko rozumianej popkultury znajdzie coś dla siebie. Najlepszym dowodem na to niech będzie fakt, że Spider-Manów u nas nie zabrakło (a przecież nie od dziś wiadomo, że filmowy Peter Parker jest wielkim fanem wszystkiego, co jest związane z popkulturą!).

To dzięki Wam wszyscy nasi zagraniczni goście wyjechali uśmiechnięci od ucha do ucha, nie mogąc wyjść z podziwu dla atmosfery, która panowała podczas Pyrkonu. Czy trzeba nam lepszej rekomendacji niż zadowolony Stan Sakai, zachwycony Christopher Judge i będący pod ogromnym wrażeniem całej imprezy Adam Koebel, nie mówiąc już o Thomasie DePetrillo (którego możecie kojarzyć z ogromnym kostiumem Bumblebee, w którym przemierzał Targi), wypowiadającym się o Pyrkonie w samych superlatywach? A to przecież jedynie część z tych, których dla Was zaprosiliśmy. Nie zabrakło polskich twórców, jak Aneta Jadowska, Robert M. Wegner, Andrzej Pilipiuk czy Maksymilian Bogumił. Z każdym z nich mogliście się spotkać, zrobić sobie zdjęcie i poprosić o autograf, chętnie i licznie korzystając z tej możliwości.

Zaś ci z Was, którzy zapragnęli mieć bardziej namacalny dowód swojej miłości do popkultury, kierowali swoje kroki ku ogromnej hali, w której znajdowały się stoiska wystawców. Czego tu nie było?! Książki (również przedpremierowe, co niezwykle radowało moje bibliofilskie serduszko), fenomenalne gry planszowe oraz cała masa gadżetów, z których niemal każdy przykuwał spojrzenie i uwagę. Wyjść spomiędzy tego morza dobra wszelakiego jednie z tym, po zakup czego się weszło było… niemożliwością (to był też jeden z tych momentów, gdy naprawdę żałowałam, że nie mam tyle zer na koncie, co Tony Stark). Na szczęście trudy powstrzymywania się od wydania ostatnich groszy rekompensowała strefa gastronomiczna, w której można było zaszaleć i zjeść naprawdę pyszny obiad, który przeganiał wszelkie smutki i regenerował siły na dalsze wojaże!

Niczym Nick Fury i Agent Coulson?

Nie zabrakło również tych cichych bohaterów, pozostających w cieniu i unikających błysku fleszy, którzy czuwali nad tym, by cała ta superbohaterska drużyna miała się dobrze. Każdy Organizator był niczym Nick Fury i dbał, by wszystko chodziło, jak w zegarku, często przemykając przez teren Targów niezauważony przez postronnych, by gdzieś coś dopiąć na ten przysłowiowy, ostatni guzik, czegoś dopilnować, na coś mieć oko (a nawet, w miarę możliwości, dwoje oczu!). Po całym dniu dopadało nas zmęczenie, jednak nigdy nie zwątpienie w sens tego, co robimy – wciąż, nieustannie i głęboko wierzymy, że warto!

Nie udałoby się jednak, gdyby nie siła i moc krążące w żyłach każdego z setek Gżdaczy i wolontariuszy, będących dla nas tarczą, równie ważną i niezastąpioną, co ta należąca do Kapitana Ameryki. Nic nie było w stanie Was pokonać, radziliście sobie z każdą trudnością (na każdym kroku udowadniając, że przecież nie ma takiego problemu, z którym nie dałoby się rozprawić za pomocą magicznego zaklęcia „wincyj taśmy!”), wyciągaliście pomocną dłoń do tych, którzy tego potrzebowali. Macie ogromną siłę i doskonale pamiętacie, że „z wielką mocą wiążę się wielka odpowiedzialność”. Oby tak dalej, kochani, jesteście niesamowici, a współpraca z Wami do czysta przyjemność i niesamowity zaszczyt!

Zgrana drużyna!

Doświadczenie uczy, że supebohaterskie drużyny potrzebują czasu, by się dotrzeć, nauczyć działać ramię w ramię i współpracować dla osiągnięcia większego celu. My czasu mieliśmy aż nadto, w końcu nie ze wszystkimi z Was spotkaliśmy się na Pyrkonie po raz pierwszy, niektórzy towarzyszą nam bowiem już od lat i wracają do Poznania rok w rok. Niezależnie jednak od Waszego pyrkonowego stażu jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak sprawnie razem działamy! Nie ma takiego wyzwania, z którym byśmy sobie wspólnie nie poradzili.

To Wyście uczynili tegoroczne Fantastyczne Miejsce Spotkań bardziej wyjątkowym i jeszcze bardziej fenomenalnym! Wasze super-uśmiechy, super-energia oraz super-entuzjazm sprawiły, że Pyrkon tłumnie odwiedzają dorośli, młodzież i rodziny z dziećmi, a każdy uczestnik bawi się świetnie w niezapomnianej atmosferze. Nie potrzebujecie peleryn czy masek, bo wystarczy, że po prostu z nami jesteście, by było dobrze (a jeśli komuś jest akurat źle, to przecież wystarczy się rozejrzeć, by zaraz zobaczyć kogoś, kto – zupełnie bezinteresownie – rozdaje darmowe przytulasy!). Ładujecie baterie lepiej niż Shazam telefony.

A teraz już kończę! I to nie dlatego, że nie mam nic do napisania, po prostu wiem, że macie ważną misję do wykonania: musicie być z nami za rok!

Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!

Awatar autora

O autorze

Martyna Halbiniak

Twierdzi, że nie śpi, bo sen jest świetnym substytutem kawy dla ludzi, którzy mają nadmiar wolnego czasu. Jest też zdania, że czekolada nie pyta - ona po prostu rozumie. Wieczna studentka z wrodzoną niechęcią do dorosłości, bo lubi się ze swoim wewnętrznym nerdem... tfu, dzieckiem. Z zapałem godnym lepszej sprawy przetwarza kawę na literki. Lubi rodzynki w serniczku i cynamon w jabłeczniku.