Fordlandia – nowy nie taki wspaniały świat
Wyobraźmy sobie świat, w którym Henry Ford cieszy się prawdziwym kultem jednostki, a codzienne życie ludzi podzielone jest między pracę w fabryce i mieszkanie w idyllicznym miasteczku. „Ej, zaraz! Przecież to <<Nowy wspaniały świat>>, wszyscy to znają!”, pomyślicie. Otóż nie do końca. Za luźną inspirację do książki Aldousa Huxleya posłużyła Fordlandia – utopijne państwo-miasto w samym sercu brazylijskiej części dzikiej Amazonii. Jak miejsce, które miało posłużyć za wizytówkę biznesowego rozmachu Henry’ego Forda i stolicę świata jego marzeń zamieniło się w opuszczone widmowe cmentarzysko przywodzące na myśl dzieła o tematyce post apokaliptycznej?
Dlaczego Fordlandia?
Wszystko zaczęło się w drugiej dekadzie XX wieku. To wtedy w fabryce Forda w Detroit zmieniono sposób pracy – produkcja trafiła na taśmę montażową, a każdy pracownik miał swoje wydzielone poletko, którym zajmował się podczas produkcji. Dzięki tym rewolucyjnym pomysłom ruszyła masowa produkcja samochodów i części do nich. W efekcie – oprócz oczywiście znacznych zysków finansowych – powstało duże zapotrzebowanie na komponenty z których składano auta. Próbowano nawet tak(z dzisiejszej perspektywy) absurdalnych pomysłów jak tworzenie części samochodowych na bazie soi (a dokładniej oleju sojowego). Jednym z nich był kauczuk, z którego wytwarzano gumę wykorzystywaną w oponach. Główne źródła tego zasobu pochodziły z Azji Wschodniej (między innymi z Indonezji czy Singapuru), jednak znajdowały się one w rękach brytyjskich i holenderskich, z którymi Ford nie chciał współpracować. Na horyzoncie pojawiła się możliwość współpracy z władzami brazylijskimi.
Posiadanie własnej plantacji w Brazylii było znacznie tańsze niż w Azji – rynek nie był tak duży, a pracownicy otrzymywali znacznie niższe wynagrodzenia. Przychylnym okiem na całe przedsięwzięcie patrzyła lokalna władza, dla której stworzenie Fordlandii oznaczało zyski dla siebie oraz rozwój całego regionu. W ten sposób w 1927 roku niedaleko Manaus we wciąż kryjącej wiele tajemnic Amazonii zaczęło wyrastać miasto, jakiego wcześniej nie widział świat. Oto wszystkie powody, dla których spektakularny pomysł zamienił się w spektakularną klęskę.
Amerykański sen brazylijskim koszmarem
Przede wszystkim totalnie zawiodła próba przeszczepienia kultury amerykańskiej na grunt wciąż jeszcze nie do końca ucywilizowanej miejscowej ludności. Ślepa wiara, że jeżeli coś zadziałało w miejscu A, zadziała również w miejscu B, jest tym trudniejsza do wytłumaczenia, iż koncern Forda w Stanach Zjednoczonych nie miał problemów z adaptacją do zmieniających się warunków. Błędem było między innymi próbowanie wymuszenia na tubylcach, by ci posługiwali się pieniędzmi i przyjmowali je w zamian za swoją pracę. Na przełomie lat 20. i 30. XX wieku, dzikie ostępy amazońskiej puszczy wciąż nie były skażone kapitalizmem, a handel i praca nadal opierały się na wymianie dóbr i usług. Pieniądze nie przedstawiały więc dla pracowników zbyt wielkiej wartości.
Problem stanowiły również poglądy Forda, według których Fordlandia miała funkcjonować. Z jednej strony stawiał on na coraz większy rozwój technologii i szukał sposobów na znalezienie najbardziej efektywnych metod prac, ale jego poglądy na społeczeństwo należy uznać za wyjątkowo konserwatywne, nawet jak na ówczesne czasy. Fordlandia miała w założeniu przypominać amerykańskie miasteczko z czasów dorastania Henry’ego Forda – domy budowano w stylu XIX-wiecznym, a mieszkańców obligowano do dbania o trawniki i przydomowe ogródki.
Narastanie nieporozumień
Tubylcom nie odpowiadały również sklepy. Przyzwyczajeni oni byli do miejscówek wielobranżowych, w których można było kupić wszystko. Zarządcy zaś postanowili wprowadzić specjalizację sklepów, tak że zakupy trzeba było robić w różnych sklepach, a nie w jednym, do czego Brazylijczycy nawykli. To wszystko to jednak mały pikuś – w mieście istniała całkowita prohibicja na alkohol. Nie można go było spożywać i kupować na terenie całej Fordlandii. Na dodatek zakazano prowadzenia domów publicznych. Można się więc domyślać, że niektórym pracownikom nie podobał się taki purytański styl życia, zatem bardzo szybko opuszczali Fordlandię. W efekcie fluktuacja zatrudnienia wynosiła nawet kilkaset procent. Żyjące na plantacji kobiety natomiast trudno było przekonać do rodzenia po amerykańsku, czyli w szpitalu. Poziom porodów przyjmowanych w domach, bardzo często bez obecności lekarza, również był bardzo wysoki , co stanowiło olbrzymie zagrożenie dla życia dziesiątek matek i ich dzieci.
Należy także wspomnieć o fakcie, że zdecydowaną część obywateli Fordlandii stanowili ludzie prości, niewykształceni, często całe życie spędzający w dżungli. Nie mieli więc możliwości, by znać język angielski. Rodziło to wiele nieporozumień na linii pracownicy-przełożeni, co w pewnym momencie doprowadziło do gwałtownego przewrotu.
Rage Against The Fordlandia
W 1930 roku cała kadra zarządzająca musiała dać nogę w następstwie konfliktu, który rozpoczął się z powodu warunków wydawania jedzenia na stołówce. Załodze nie spodobało się, że po pracy muszą jeszcze stać w długiej kolejce po należące im się pożywienie. Niejaki Manuel Caetano de Jesus poszedł zgłosić swoje pretensje do Kaja Ostenfelda, amerykańskiego zarządcy. Jeden oczywiście nie znał angielskiego, drugi portugalskiego. W efekcie w ramach nieporozumienia Ostenfeld zaśmiał się z wypowiedzi Brazylijczyka. To wywołało wściekłość zatrudnionych w Fordlandii. Zaczęli niszczyć plantację i znajdujące się na niej budynki, a nawet domagać się głów Amerykanów. Ci zmuszeni byli wycofać się na z góry upatrzone pozycje, a dokładniej opuścić miasto w podskokach w obawie o własne życie.
Pomiędzy stronami doszło do negocjacji – pracownicy zgłosili swoje skargi (dyskusyjna świeżość jedzenia, opóźnienia w wypłatach, niezrozumiały system odbijania kart na zakładzie), jednak trzeba wiedzieć, że Henry Ford był zdecydowanym przeciwnikiem związków zawodowych i zrzeszania się zatrudnionych w zorganizowane grupy w ogóle. Rozmowy nie mogły więc przynieść żadnego skutku i Fordlandia po raz pierwszy na jakiś czas zmieniła się w miasto-widmo. Ostatecznie konflikt udało się opanować (choć o zażegnaniu nie może być mowy) w lutym 1931, jednak wydarzenia te zaczęły zwiastować powolny upadek fordowskiej utopii.
Piekło amazońskiej dżungli
Istotną przeszkodę stanowił rzecz jasna klimat. Środek Amazonii nie jest raczej wymarzonym miejscem do życia, zwłaszcza gdy pochodzi się z mieszczącego się niedaleko amerykańsko-kanadyjskiej granicy Detroit. Ponieważ sam Ford nie mógł udać się do Brazylii, wysyłano tam, wydawać by się mogło, najbardziej kompetentne osoby. Na miejscu okazywało się jednak, że te ich kompetencje wcale nie wyglądały tak dobrze jak to wynikało z ich życiorysów. Ci bardziej ogarnięci natomiast rzadko wytrzymywali w Fordlandii na dłużej, właśnie z powodu panujących tam warunków. Bądźmy szczerzy – piekielna temperatura w połączeniu z wysoką wilgotnością potrafi dać się we znaki największym twardzielom. W takim klimacie najlepiej czują się jednak różnej maści insekty, które potrafią uprzykrzyć życie zdecydowanie bardziej niż ich dalecy krewni znad mazurskich jezior. Malarie i inne tropikalne choróbska stanowiły część krajobrazu, niektórzy zapadali na nie nawet kilkukrotnie.
W brutalny sposób przekonał się o tym w 1929 roku Einar Oxholm, który zarządzał ośrodkiem. W krótkim odstępie czasu z powodu gorączki zmarły jego dwie córki i syn, a w dodatku podczas porodu zmarł jego kolejny synek. W przeciwdziałaniu chorobom nie pomagał wspomniany wcześniej styl życia miejscowych, tak odmienny od amerykańskiego. Mieszkańcy miasta żyli często w domach z ubitą ziemią zamiast podłogi, która podczas obfitych deszczów zamieniała się zwyczajnie w bagno. Sprowadzeni lekarze mieli więc ręce pełne roboty, a należy pamiętać, że medycyna nie była wówczas aż tak rozwinięta.
Bez budulca nie ma budulca
Największy problem stanowił jednak kauczuk, który był głównym celem powstania Fordlandii. Nasiona kauczukowca sprowadzono z Azji, co wydaje się dość śmieszne, ponieważ został on przywieziony kilkadziesiąt lat wcześniej na tamten kontynent właśnie z Brazylii. Już na tym etapie popełniono błąd – azjatycka odmiana nie miała wcześniej do czynienia z takimi zagrożeniami jak te, które czekały na nią w Amazonii. Z racji tego drzewa praktycznie non-stop padały ofiarą jakiejś zarazy. Pomagała w tym niekompetencja ze strony osób zarządzających, które kazały sadzić kauczuk bardzo blisko siebie, dzięki czemu choroby na drzewach rozprzestrzeniały się w błyskawicznym tempie. Jakie było na to remedium? Pewnego razu spalono wszystkie zarażone rośliny do gołej ziemi. Efekt był łatwy do przewidzenia – w spalonym gruncie nic nie chciało potem wyrosnąć. Pomóc nie potrafili też sprowadzani do Fordlandii eksperci, których kolejne pomysły przegrywały w starciu z naturą panującą w Amazonii.
Zewnętrzne powody
Do przyczyn porażki Fordlandii należy zaliczyć także kiepskie wyczucie czasu, chociaż tutaj akurat trudno mieć pretensje do zarządców tej enklawy. Większość czasu jej istnienia przypada na lata 30. i 40. XX wieku, czyli na dość burzliwy okres. Najpierw szalał Wielki Kryzys i większość sił koncernu Forda został rzucona na front walki z nim. Później natomiast wybuchła II wojna światowa, podczas której skupiono się na produkowaniu uzbrojenia i pojazdów dla Wujka Sama. Fordlandia miała jednak trochę szczęścia w nieszczęściu, gdyż mogła liczyć na przychylność ówczesnych brazylijskich władz, które widziały w przedsięwzięciu sojusznika w walce z szalejącą recesją.
W międzyczasie zaczęła powstawać Belterra, czyli nieco zmodyfikowana Fordlandia. Po pierwsze osadzono ją na terytorium nieco przyjaźniejszym, co pomogło w rozwoju plantacji kauczuku. Po drugie odrobinę rozluźniono obyczaje, dzięki czemu mieszkańcy nie czuli się jak w muzeum. Część błędów wyeliminowano, jednak wyniki wciąż były odległe od oczekiwanych.
Fordlandia i jej dalsze losy
Koniec snu Forda o własnym państwie w amazońskim gąszczu umarł ostatecznie po drugiej wojnie światowej. O pozbyciu się Fordlandii i Belterry zdecydował Henry Ford II, który sprzedał posiadłości brazylijskiemu rządowi. O opłacalności plantacji niech poświadczy to, że tereny warte ówczesne 8 milionów dolarów, w których utopiono kolejne 20 milionów, sprzedano dokładnie za 244 200 dolarów.
Fordlandia ma jednak kilka „zasług”. Przede wszystkim pokazała, że bezduszny imperializm i próba zbudowania idealnego państwa według własnego widzimisię i bez konsultacji z mieszkańcami są skazane na porażkę. To od tego momentu zaczęło się bezmyślne karczowanie Amazonii w celu powiększania własnych zysków. Belterra wyszła z tego zamieszania znacznie lepiej i wciąż jest zamieszkiwana przez 10 000 osób. W Fordlandii jeszcze do niedawna zamieszkiwała dosłownie garstka ludzi, choć ostatnio liczba ta podrosła do około 3 000. Wygląda jednak znacznie bardziej upiornie i pozostaje smutną pamiątką po próbie stworzenia nowego wspaniałego świata.
Aha, jeszcze najważniejsze: Henry Ford nigdy nie postawił stopy w Fordlandii.
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!