Duch narodu, narodowe duchy i zjawy bez patriotycznego akcentu, czyli jak się u nas straszy
Zdarzyło Wam się kiedyś, że spacerując po jakimś zamku, twierdzy czy innym pałacu, nagle stanęliście jak wryci, pot zaczął spływać Wam po plecach i mniej reprezentacyjnych częściach ciała, a strach w nieco mdłym kolorze chwycił Was za gardło? Wyznam Wam w sekrecie, że mnie ostatnio szturchnęło w ramię to wielkookie bydlę. Przeraził mnie zastanawiający urodzaj na Białe Damy! One sobie chyba muszą jakiś grafik układać, żeby się nie dublować i nie odwalać niepotrzebnej roboty. I zastanowiło mnie, czy serio jesteśmy tak niekreatywni? W zamkach straszy płeć nadobna w jednakowych mundurkach i tyle?! Otóż nie. Okazuje się, że mamy też dużo bardziej niebanalne widma!
Diabeł ma łeb nie od parady?
Wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach, ale okazuje się, że kiedy akurat tam nie poleguje, to może tkwić też w Tumie. Co tam robi, zapytacie? Trochę się cieszy, jak innych gonią dedlajny, a trochę się zakochuje w hożych, wiejskich dziewojach. Jak się raz zakochał po kokardki przy rogach w takiej jednej, to był gotów dla niej i krokodyle znosić. Ta jednak widać pogardliwie odnosiła się do pomysłu znoszenia do domu gadów drapieżnych, bo wolała kamienie. Wmówiła mu, że potrzebne jej one do wybudowania karczmy, chociaż tak naprawdę chciała z nich wybudować kościół.
Zakochany samiec, diabeł czy chłop, we wszystko uwierzy, więc znosił. Znosił i patrzył, jak budowali. Żodyn krzyżyk mu nie dał nic do myślenia, żodyn. Dopiero kiedy miejscowa siła robocza skończyła budowlę, walnęło go jak obuchem, że coś to do karczmy niepodobne. Zdenerwowany próbował przewrócić kościół, ale o ile przy samych kamieniach robił za Herkulesa, o tyle z całym kościołem już mu tak dobrze nie poszło i zostawił tylko ślady palców na murku. To był najpewniej moment, w którym wszyscy diabli, na czele z Wolandem i Mefistofelesem, wzięli i mu walizki na ganek wystawili. Z dziewczyną też mu widać nie wyszło, bo ponoć do dziś sobie rączo kopytkuje samopas wokół kościoła. Jeśli więc chcecie zobaczyć całkiem sprawnego, choć lekko niekumanego diabła, to tylko w Tumie.
Straszyć w Niedzicy? Za skarby świata… można
No dobra, tutaj akurat ukazuje się babka. Ale taka więcej międzynarodowa, więc może jednak warto o niej wspomnieć. Dama jest już dość wiekowa, bo XIX-wieczna, ale nie będziemy nikomu w metryczkę zaglądać, ważne, że nadal sprawna i młoda duchem. Historię damy zacznijmy jednak od dżentelmena. Sebastian Berzeviczy – syn właścicieli nidzickiego zamku – w młodości zapragnął sobie popodróżować. Robił podczas wojaży takie zwykła wojażowe rzeczy: kupował pamiątki, uprawiał korsarstwo, pił z Kozakami i z jakiegoś niesprecyzowanego powodu trochę walczył z angielskimi kolonizatorami w Indiach. A że takie życie szybko zaczyna nudzić, w końcu wziął sobie żonę. Indiankę z Ameryki Południowej. Krótko potem dorobił się też córki, Uminy.
Umina z kolei hajtnęła się była z synem indiańskiego wodza, który widać miał jeśli nie polskie korzenie, to wyraźnie polskie zapędy, bo wziął sobie udział w powstaniu przeciwko Hiszpanom. A jeszcze później wziął i umarł, w czym, trzeba przyznać, Hiszpanie mieli swój udział. Umina odkryła wtedy zaskakującą anomalię klimatyczną, mianowicie zrobiło jej się na indiańskiej ziemi gorąco, i uciekła do Europy, zabierając ze sobą tylko najpotrzebniejsze drobiazgi – syna i skarb Inków (kolejność przypadkowa). Ojciec ściągnął ją do Niedzicy i ukrył przed Hiszpanami z takim skutkiem, że ją zasztyletowali. Zostawiła ponoć jednak w zamku skarb lub przynajmniej testament, który ma do niego doprowadzić, i do dziś pojawia się na murach, żeby wskazywać przypadkowym przechodniom miejsce jego ukrycia. Wskazuje widać z iście kobiecą precyzją, bo jakoś do tej pory skarb się nie znalazł.
Pies ogrodnika z (szlacheckim) rodowodem
Nie tylko człowieki mogą straszyć, nie bądźmy zachłanni! Z godnej pochwały tolerancji słynie Ogrodzieniec, który pogardził usługami wszelkich cherlawych niewiast w białych giezłach i do straszenia załatwił sobie… psa. No, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Przy bliższych oględzinach okazuje się ponoć, że to jednak człowiek (powiązań z Syriuszem Blackiem nie stwierdzono). Tak naprawdę to zaklęty w psa właściciel zamku Stanisław Warszycki.
Ów zapobiegliwy jegomość gospodarzył we wsi aż miło, zachęcał do rozwijania rzemiosła, kiedy było trzeba, bronił Częstochowy przed Szwedami, a w przerwach w obowiązkach oddawał się niewinnym rozrywkom. W skład rozrywek wchodziło między innymi torturowanie poddanych, chłostanie żon i zamurowywanie ich w zamku.
Kiedy miał więcej czasu, odmawiał też córce posagu, chociaż biedy nie klepał, a nawet nie skrobał paznokciem. Za to wszystko ponoć za życia został porwany przez diabłów, jednak poddani nie cieszyli się długo wolną chatą – wrócił w postaci wielkiego czarnego psa z płomieniami w oczach, który pobrzękuje łańcuchem. I straszy tak, że pies z kulawą nogą się tam nie pojawia w nocy. Ponoć broni swojego cennego skarbu, którego nawet córeczce poskąpił. Rzec by można, że teraz całe te miliony monet temu psu na budę, ale jak tam uważa.
Straszenie pełną parą
Niby od przybytku głowa nie boli, ale od nadmiaru duchów w jednym przybytku już może. Jeśli chcecie zyskać pewność, zajrzyjcie do zamku w Pieskowej Skale. Tam straszy para duchów, które w dodatku na partyjkę wista raczej ze sobą nie chodzą. Jednym z nich jest Krzysztof Szafraniec, szlachcic, który upodobał sobie szczególnie napady na sąsiadów i konwoje kupieckie, a i okazjonalnym wystąpieniom przeciwko królowi nie pogardził. Królowi podobne rozrywki jakoś nie leżały i skazał Szafrańca na śmierć, a że władzy się nie odmawia, Krzysztofa S. skrócono o głowę. Postanowił on jednak nie odchodzić pokojowo z tego świata i snuje się do dziś po swoim zamku w Pieskowej Skale, już z głową, za to całą zasłoniętą szczelnie czarną szatą. Niby taki duch-RODO, a jednak go po czymś rozpoznali…
Snując się, zapewne zatruwa życie swojej byłej niedoszłej, niejakiej Dorotce, która też w tym zamku została sobie na dłużej. Rodzice nadobnej tej dziewicy popatrzyli na rozboje potencjalnego zięcia, zerknęli w przelocie na bunty przeciw władzy, machnęli ręką na pijackie burdy i z zachwytem stwierdzili, że fantastyczny z niego materiał na męża. Wszak któż jest bez wad, niech pierwszy rzuci kamień. Dorotka miała zdanie zgoła odmienne, dodatkowo zaś pałała uczuciem wielkiej mocy do miejscowego giermka, który być może miał tę zaletę, że rzadziej zabijał ludzi. Postanowiła uciec z nim przed podłym losem i jeszcze podlejszym narzeczonym, ale pech chciał, że nie wyszło. Zbiegowie zostali złapani i jego rozszarpano końmi, a ją zagłodzono w wieży. I teraz snuje się dziewczę po zamku razem ze znienawidzonym narzeczonym (jak ktoś ma pecha, to i w kisielu ząb złamie), zapewne czyniąc mu liczne awantury. Niewykluczone, że nie raz już duchowi jego dała w pysk z byle powodu. I nie poszła, bo gdzie miała iść. Giermek widać postanowił wymiksować się z tej imprezy, bo jakoś do dziś o nim cicho.
Jaki z tego wniosek? Jednak mamy ciekawe duchy! Jak się dobrze rozejrzycie, to na pewno odnajdziecie też malborskiego jeźdźca bez głowy ze zdekapitowanym kumplem na bezgłowym koniu. Albo kościotrupa w zbroi i czerwonej opończy z Dolnego Śląska (ciekawe, kto mu pod napierśnik albo nabiodrek zaglądał?). Ewentualnie ducha karlicy w zielonej sukni z Kamieńca. Wystarczy mieć oczy szeroko otwarte. Niekoniecznie ze strachu.
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!