Historie stojące za animacjami. O tym czy naprawdę wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Część 1
Nie od dziś wiadomo, że bohaterowie pełnometrażowych animacji często mają klawe życie: ot, czeka ich garść kłopotów, z którymi w ostatecznym rozrachunku i tak sobie poradzą, bowiem friendship is magic, a potem mogą zebrać słowa uznania za uratowanie swojej wioski, świata, rodziny… czy co tam innego mieli ocalić od zagłady. Na końcu wszyscy żyją długo i szczęśliwie, a giną tylko ci źli. W sumie peszek, bo życie nie zawsze jest takie tęczowe, a animacje odrobinę przeinaczają znane historie. Chcecie przykłady? Zaparzcie sobie zatem melisy, rozsiądźcie się wygodnie i dajcie zrujnować sobie dzieciństwo.
Nie bójcie się jednak (nie no, wiem, mam wyczucie czasu – najpierw grożę zrujnowaniem złotych lat waszego pacholęctwa, a teraz piszę, żebyście się nie bali). Po prostu nie zamierzam od razu pogrzebać pod gruzami absolutnie wszystkiego i zostawić was z łopatą, byście sami zrobili coś z tym bałaganem. Na pierwszy rzut pójdą trzy – powszechnie znane – animacje. Nie wszystkie z nich będą pochodziły ze studia Walta Disneya.
Morza plusk, ptaków trel i… syreni śpiew
W roku 1989 światło dzienne ujrzała Mała syrenka. Przynajmniej na świecie, ponieważ premierę w Polsce miała niemal dziewięć lat później. To urocza opowieść o młodej, czerwonowłosej syrence, zafascynowanej światem na lądzie. Filmowa Arielka miała sporo szczęścia w nieszczęściu, udało jej się bowiem uratować księcia Eryka, w którym, oczywiście, musiała się zakochać. Na dodatek do tego stopnia, że bez mrugnięcia okiem wymieniła swój głos na nogi. Zdobycie serca następcy tronu wcale nie było takie łatwe (w końcu stała się niemową), bo zakochanej pannie życie utrudniała podła, morska wiedźma. Okazało się to jednak, że prawdziwa miłość zwycięży wszystko, zatem w ostatecznym rozrachunku możemy obserwować szczęśliwe zakończenie – Arielka i Eryk biorą ślub, by w kontynuacji okazać się szczęśliwą rodzinką.
Niestety, bazująca na baśni pióra Hansa Christiana Andersena animacja solidnie rozminęła się ze swoim pierwowzorem. Nastoletnia syrena uratowała księcia i zapałała do niego takim uczuciem, że pozwoliła czarownicy odciąć sobie język w zamian za parę zgrabnych nóg. Niestety, zaklęcie miało pewien haczyk – dziewczyna musiała zdobyć serce księcia i sprawić, że z miłości do niej zapomni on o swoich rodzicach, a oblubienica zaprzątać będzie każdą jego myśl. W przeciwnym wypadku jej serce pęknie, a ona sama umrze i stanie się morską pianą. Kiedy młody książę poślubił inną kobietę, jedynym ratunkiem przed straszliwym końcem miało być zabicie go. Syrena kochała go jednak tak bardzo, że nie była w stanie pozbawić go życia, w efekcie sama zginęła. Sami widzicie, że średnio nadawało się to na fabułę animacji dla dzieci, prawda?
Czas katedr, piękna cyganka i… nie tak szczęśliwe zakończenie
Chyba nie ma osoby, która nie kojarzyłaby Dzwonnika z Notre Dame – animacji, której w czerwcu stuknie dwadzieścia trzy lata (swoją premierę miała w 1996 roku), opowiadająca losy oszpeconego dzwonnika, pięknej cyganki i przystojnego kapitana straży. Produkcja była luźną (jest to całkiem spore niedopowiedzenie) adaptacją powieści Wiktora Hugo (w bibliotecznym katalogu polecam szukać po nazwisku autora, bo może się okazać, że książka widnieje tam albo jako Dzwonnik z Notre Dame lub Katedra Marii Panny w Paryżu), z odpowiednio zmodyfikowaną fabułą, mającą nadać się do pokazania jej młodszym widzom. Wiecie, w końcu nie wypadało dzieciom serwować opowieści o pożądaniu tak wielkim, że ostatecznie skończyło się dla obiektu westchnień tragicznie. O wiele bezpieczniej było opowiedzieć historię o miłości.
W oryginalnej historii nie ma bowiem miejsca na żadne „żyli długo i szczęśliwie”. Szesnastoletnia Esmeralda ma bowiem strasznego pecha wpaść w oko zarówno kapitanowi łuczników, Febusowi, jak i archidiakonowi, Klaudiuszowi Frollo, a jakby tego było mało, romantycznym uczuciem darzy ją zdeformowany dzwonnik, Quasimodo. Na skutek wielu wydarzeń (nie będę wam ich zdradzać, miejcie jakąś przyjemność z lektury powieści), Esmeralda zostaje niesłusznie oskarżona o zabicie Febusa. Staje w obliczu wyboru pomiędzy oddaniem się Frollowi i zachowaniem życia, a śmiercią na stryczku. Wszelkie próby uratowania dziewczyny spełzają na niczym, chociaż Quasimodo robił, co mógł. Wyrok na cygance zostaje wykonany. Febus (tak, nie zginął) wraca do swojej narzeczonej, Klaudiusz ginie, zrzucony z wieży przez dzwonnika, a sam oszpecony mężczyzna znika. Później odnaleziono jego szkielet, trzymający w ramionach szczątki Esmeraldy. Wychodzi na to, że druga część animacji też nie ma za wiele sensu, prawda?
Czas płynie, my liczymy dni… a carat nie wróci
Przeinaczanie opowieści znanych z baśni tak, żeby nadawały się jako fabuły produkcji dla dzieci to jedno, jednak twórcy animacji mają na swoim koncie zmienianie biegu historii. W tym konkretnym przypadku chodzi mi o losy carskiej rodziny Romanowów i jej przełożenie na film Anastajza, który swoją premierę miał w 1997 roku. Zgodnie z fabułą opowieści, najmłodsza córka cara Mikołaja II nie uciekła z Rosji – w trakcie rewolucji obrywa w głowę i z amnezją trafia do sierocińca. Chcąc odnaleźć ślad rodziny trafia do Petersburga, gdzie spotyka przystojnego Dymitra. Przedsiębiorczy chłopak dostrzega w niej podobieństwo do młodej księżnej i postanawia wyruszyć z nią do Paryża, by przedstawić ją domniemanej babce dziewczyny. Oczywiście w czasie podróży zaczyna między nimi iskrzyć, zaś panna z amnezją ostatecznie okazuje się być najmłodszą z carskich rodziny.
Niestety, losy Anastazji okazały się o wiele mniej szczęśliwe – urodziła się jako czwarta córka, co stanowiło dla jej ojca i całej rodziny niemałe rozczarowanie (wiecie, to te czasy, kiedy potrzebny był następca tronu, a tu kolejna dziewucha, którą trzeba dobrze wydać za mąż). Jednak nie to było największe w jej tragedii. Otóż dziewczynka, wraz ze swoją rodziną, została zamordowana i to w sposób dość brutalna – po sprowadzeniu do piwnicy, bolszewicy odczytali rodzinie carskiej wyrok śmierci, do którego wykonania zabrali się natychmiast. Seria strzałów nie zabiła jednak dzieci cara, ponieważ w ich ubrania wszyto kosztowności, postanowiono dobić je bagnetami, a gdy i to okazało się niewystarczające – strzałem w głowę.
Ciała wywieziono i zakopano w zbiorowej mogile, jednak zwłoki jednej z córek cara i jego syna zostały pochowane w innym miejscu. Zrodziło to nadzieję, że najmłodsza z księżnych jednak się uratowała. Niestety, w 2007 roku znaleziono szczątki dwójki pozostałych dzieci Mikołaja II (badania DNA potwierdziły to rok później).
Podli kłamcy z tych twórców animacji?
Sami zapewne przyznacie, że historie będące inspiracją dla powstania wspomnianych animacji nie nadają się do przedstawienia najmłodszym, prawda? W efekcie nie przyniosłyby wytwórniom oczekiwanych zysków, co najwyżej przyczyniając się do wzmożonego zapotrzebowania na psychologów i terapeutów, którzy pomogliby dzieciom poradzić sobie z traumą. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy – już jako dorośli – sięgnęli po historie, które stały za powstaniem najbardziej kasowych animacji!
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!