Festiwal Fantastyki 13-15.06.2025 Poznań
pl
Goście Kup bilet

Bad Movie Night # 1 – Ostatni Władca Wiatru

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Spotykacie się z grupą znajomych na wspólny wieczór filmowy. Ogarniacie napoje, przekąski i tak dalej. W końcu przychodzi pora na najważniejsze – dobór repertuaru. W większości przypadków skończyłoby się na jakiejś komedii, horrorze itp. Co jednak, jeśli zdecydowalibyście się na niezamierzone połączenie obu gatunków? Ten cykl może być dla was przewodnikiem. Zapraszam was do pierwszego wpisu dla wszystkich miłośników crapowych produkcji filmowych, które perfekcyjnie nadadzą się do puszczania sarkastycznych komentarzy i wywołają salwy śmiechu z politowania. 

Jako pierwszy na tapecie ląduje zdobywca 5 złotych malin w 2011 roku. Czarna owca w filmografii Manoja Shyamalana i próba przeniesienia na ekran jednej z najlepszych kreskówkowych franczyz – Avatara. Ostatni Władca Wiatru to prawdziwa rzeźnia dla fanów i niestrawna, nudna papka dla całej reszty. Zacznijmy jednak od początku.

Ostatni Władca Wiatru, Pyrkon 2021, Bad Movie Night
Źródło: https://www.flickr.com/photos/sanwatanabe/4589009699

Fabuła

Na początku widz raczony jest szybkim wprowadzeniem. Oto jest sobie świat, w którym mieszkańcy podzieleni są na 4 narody, zdominowane przez jeden z żywiołów: ogień, wodę, wiatr i ziemię. Balans w tym świecie utrzymuje tak zwany Avatar, czyli jedyny człowiek zdolny kontrolować wszystkie z dziedzin natury. Jak się jednak okazało w pewnym momencie Avatar zniknął, co skrzętnie wykorzystał naród ognia, postanawiając nieco poszerzyć swoje granice – najlepiej tak, aby były w nich pozostałe 3 narody. Backstory prowadzi nas do narodu wody, reprezentowanego przez rodzeństwo Katarę i Sokkę. Pewnego dnia na lodowym pustkowiu przypadkowo wpadają oni na zamrożonego w lodzie dzieciaka Aanga, który, jak się okaże dosłownie 15 minut później, jest zaginionym Avatarem. Nowa znajomość nie będzie miała zbyt wiele czasu, by rozkwitnąć, ponieważ na Avatara poluje książę Zuko – wygnany dziedzic tronu narodu ognia, dla którego schwytanie władcy 4 żywiołów jest jedyną opcją, by powrócić do ojczyzny, czy mu się to uda? 

Co poszło nie tak?

Cóż, największym błędem przy planowaniu produkcji filmu była jego zakładana długość. Całość trwa nieco ponad półtorej godziny, czyli typowo na standardy kina skierowanego raczej do młodszego odbiorcy. Niestety dramatycznie wpływa to na tempo opowiadania historii i budowania relacji między bohaterami. Ostatni Władca Wiatru jest ekranizacją pierwszego sezonu serialu Avatar, złożonego z ponad 20 około dwudziestominutowych odcinków. Prosta matematyka daje nam wynik 400 minut. Shyamalan, reżyser odpowiedzialny między innymi za Szósty zmysł, stanął przed niemożliwym wręcz wyzwaniem skrócenia tego czasu do 90 minut. I poległ z kretesem. Ostatni Władca Wiatru jest absolutnie niezrozumiały dla widza, który wcześniej nie miał styczności z oryginałem. Postacie po prostu pojawiają się w fabule, ktoś gdzieś leci, z kimś walczy, potem ktoś inny wygłasza kwestię i tak przez półtorej godziny. Związek przyczynowo-skutkowy ginie gdzieś po prologu, w którym wyjaśnione zostały reguły rządzące światem.

Jeszcze gorzej historię zniosą fani serialu, ponieważ dla nich oglądanie ulubionych bohaterów na srebrnym ekranie będzie totalną masakrą. Poucinane wątki i papierowość charakterów w Ostatnim Władcy Wiatru jest prawie jak wyciągnięta z podręcznika Jak nie przenosić na srebrny ekran. W czasie oglądania przerzucałem się z innymi fanami serialu uwagami w stylu: A gdzie jest „ta postać”? Dlaczego oni tutaj lecą, przecież to bez sensu. Oczywiście, ekranizacja ma swoje prawa. Wszystkiego nie da się upchnąć w filmie, bo zwyczajnie brakuje na to czasu. Nie zmienia to jednak faktu, że można próbować ugryźć historię w taki sposób, aby nie zmieniła się w ciąg niemających ze sobą powiązania scen. 

Ostatni Władca Wiatru, pyrkon 2021, Bad Movie Night, Festiwal Fantastyki Pyrkon
Źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:GEOGRHY_Avatar.jpg

Gdzie jest beka?

Czym byłoby jednak oglądanie crapowych filmów bez beki? To właśnie po nią włącza się te najgorsze produkcje. A jak wiadomo, najlepiej nabijać się z produkcji, które celowo nie powstawały jako te złe. W Ostatnim Władcy Wiatru najlepiej uczepić się efektów specjalnych. To zadziwiające, że przy budżecie wynoszącym ponad 150 milionów dolarów (Filmweb) dało się wyprodukować coś tak słabego. Warto przypomnieć rok produkcji: 2010. Ten sam rok, w którym w kinach pojawiły się Incepcja, Alicja w Krainie Czarów czy Iron Man 2. Wszystkie te filmy zostały wyprodukowane za podobne pieniądze. A jednak to właśnie w ekranizacji Avatara zobaczymy naprawdę powoli lecący kamień, którego uniknąłby nawet chorujący na anemię. Tutaj jednak mały kamyczek unoszący się w powietrzu czyni prawdziwe zniszczenie. Dodatkowo jeszcze okropnie zanimowany Appa, czyli latający bizon, będący głównym środkiem transportu naszej gromady bohaterów.

Przy bohaterach warto zostać na chwilę dłużej. Gdyby Złote Maliny były przyznawane w kategorii Najgorzej przeprowadzony casting, to ten film miałby duże szanse na zgarnięcie kolejnej statuetki. Każdy, ale to absolutnie każdy aktor gra tutaj okropnie. Gdyby zamiast żywych ludzi w postacie wcieliły się ich wycięte z kartonu awatary (taki żarcik), to nikt nie zauważyłby różnicy. W oryginalnym serialu każdy z bohaterów, czy też antybohaterów, miał to coś. W Ostatnim Władcy Wiatru nikt się nie wyróżnia, nawet będący jednym z największych plusów kreskówki stryj Zuko imieniem Iroh w filmie jest jakimś totalnym nieporozumieniem. A wydawałoby się, że zepsucie postaci pijącego herbatę mędrca jest prawie niemożliwe.

Werdykt

Avatar: Ostatni Władca Wiatru to zbrodnia na kinie rozrywkowym. Nie ma w sobie ani scen akcji, ani komedii, ani żadnego innego gatunku filmowego. Nie jest ani dla dorosłych, ani dla dzieci. To prawdziwy poligon dla sarkastycznych docinek i odnajdywania niespójności w prowadzeniu fabuły. Bierzcie i kpijcie.

Awatar autora

O autorze

Mateusz Cholewa