Śpiewać każdy może? Nawet złoczyńca!
Nie od dziś wiadomo, że złole w filmach, animacjach, grach (w ogóle w ogólności) wcale nie mają lekkiego życia – ktoś ich kiedyś zawiódł, nie pozwolił im zabłysnąć, zignorował lub obraził, czy też w inny sposób zranił. Teraz cierpią i knują pokątnie jak się odkuć na tych, którzy przysporzyli im nieszczęść i kłopotów. Na dodatek jacyś podli ludzie uznali, że taki villain nie zasługuje na tak dużo czasu antenowego, jak protagonista, mało tego… ma tylko jedną piosenkę w całej produkcji!
Jak to tak, zapewne zapytacie. Toż to szok, niedowierzanie i miliony pytań bez odpowiedzi. Toć nie od dziś wiadomo, że bycie czarnym charakterem to trudna i niewdzięczna praca – trzeba snuć plany, zawsze być przynajmniej dwa kroki przed protagonistą, a i rekrutowanie pachołków i taniej siły roboczej wcale nie jest takie proste (nie gwarantuje też, że dzięki temu zyskamy kogoś, kto odwali za nas część roboty, wręcz przeciwnie – zwykle kończy się to tym, że… mamy jeszcze po kim poprawiać!). Nie dość więc, że odwala kawał roboty, za którą nikt mu nigdy nie podziękuje, to jeszcze mało kto go lubi, zwykle otaczają go kretyni, a – na domiar złego – ma zwykle tylko jedną jedyną piosenkę!
Jedną jedyną, ale za to jaką!
Nie od dziś wiadomo, że bycie czarnym charakterem nie bierze się znikąd, wymagając jakiejś motywacji. „Jakiejś” nie oznacza jednak „jakiejkolwiek”, a już z pewnością nie „byle jakiej”, to musi być motywacja mroczna i odpowiednio silna, by znosić wszelkie niedogodności z bycia „tym złym” w towarzystwie. Motywacja, która sprawi, że odbiorca uwierzy, że antagonista znalazł się w niebezpieczeństwie, a jego życiu grozi realne zagrożenie, że przeciwnik zdolny jest do najgorszych zbrodni, byle tylko dopiąć swego. To, co napędza złoczyńcę to kwestia niezwykle ważna, elementarna wręcz, nie można więc iść na łatwiznę. Nie godzi się więc po macoszemu potraktować piosenki złola.
To nie może być byle co, na co widz nie zwróci uwagi! Musi być przytup, muszą być fanfary, cekiny i dużo brokatu. No, może nie do końca akurat tego, ale… no rozmach to coś, czego nie może zabraknąć. W końcu często taka piosenka to – mniej lub bardziej dosłowne – pięć minut naszego szwarccharakteru, nie można więc pozwolić, by ten czas ekranowy poszedł na zmarnowanie. Stąd villain songs zawierają w sobie wszystko to, co przybliża odbiorcy antagonistę oraz tłumaczą, co tak właściwie go napędza. W piosenkach złole dzielą się więc swoimi pragnieniami (jak chociażby sędzia Frollo, pożądający pięknej cyganki), wyśpiewują swój Niecny PlanTM (tu prym zdecydowanie wiedzie Zira, kołysząc małego Kovu do snu swoją Kołysanką), czy opiewając własny geniusz i niesamowitość (tak przesadnie-nie-skromny był Tamatoa, któremu głos użyczył Maciej Maleńczuk).
Z rozmachem albo wcale!
Złoczyńcy zasługują na naszą uwagę, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, prawda? W końcu to bez nich protagonista nie miałby celu w życiu (bo po co się rozwijać, skoro nie musi nikogo pokonać i ocalić przed kimś świata?), nie dostałby pierwszego łupnia (a, jak powszechnie wiadomo, to jest przełomowy moment w życiu każdego pozytywnego bohatera) i nie przeszedłby przemiany w swoją finalną formę, by ostatecznie zmierzyć się z Głównym ZłymTM i pokonać go w walce na śmierć i życie. To dzięki nim bohater zajmuje należne mu miejsce… jakiekolwiek i gdziekolwiek by ono nie było.
Skoro więc złol ma swoje pięć minut średnio raz na produkcję, to jego piosenka nie może być jedną z wielu, która utonie pośród innych wpadających w ucho melodii. Nie zaskakuje więc, że receptura na stworzenie porządnego villain song przewiduje zastosowanie – poza dosadnym tekstem, ujawniającym motywy przeciwnika, jego plany lub zachwalającym jego atuty – jeszcze jednoznacznej scenografii. Otoczenie musi być odpowiednio mroczne, by podkreślić ciemność, jaka czai się w duszy antagonisty (i żeby było jasne, że to Ten ZłyTM, aby przypadkiem nikt nie zaczął mu kibicować, uznając jego rację), wszystko – bez wyjątku – pełne patosu, podkreślającego doniosłość chwili (pomocnicy maszerują lub kibicują).
Jeden, a może i dwa plusy?
Umówmy się, że życie złoczyńców wcale nie jest łatwe, a jednym z największych jego plusów jest to, że nasz antagonista może wyśpiewać wszystko to, co gra mu na dnie duszy (o ile ją w ogóle ma, tym jednak już nie będziemy się zajmować). Chociaż niektórzy mogą twierdzić, że jednak przebija to fakt, że ilość energii, którą pożytkują na pielęgnowanie w sobie zadry i poczucia skrzywdzenia, pozwala im na bezkarne wtranżolenie ogromnej tabliczki czekolady, kubełka lodów i dobicia paczką popcornu lub krakersów.
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!