Gdzie śmierć nie może, tam demona pośle – 8 sposobów na śmierć u Słowian część 1
Nasi przodkowie Słowianie to mieli w życiu po prostu przetuptane. Niska średnia krajowa, marny socjal, okropna opieka zdrowotna i absolutny brak BHP. A do tego demony. Demony, bestie, potwory maści wszelakiej w dużej części złośliwe i paskudne, co nic ino by wędrowców chciały zaciukać. Jednakże inwencji twórczej w procesie zaciukania im odmówić nie można, bo z całą pewnością nie zabijały na jedno kopyto. Przed Wami, moi drodzy, 8 sposobów, na jakie (za pomocą istot z ludowych wierzeń) śmierć mógł ponieść Słowianin, część pierwsza mówiąca o bardziej standardowych sposobach.
Zacznijmy na spokojnie, od bardziej standardowych sposobów, coby od razu do szaleństw nie przechodzić. Przed Wami – choroby, pożarcia, utopienia i pułapki. Ale może wszystko po kolei.
A by cię zaraza wzięła! – sposób na chorobę
Pierwszym ze standardowych sposobów na zamordowanie Słowianina jest choroba. Pamiętacie, jak wspominałam o okropnej opiece zdrowotnej i braku BHP? Nieeeee, choroby wcale nie miały z tym nic wspólnego. Absolutnie. Choroby rozprzestrzeniały się za pomocą demonów. A demonom niewątpliwie pomagał fakt, że pierwszy antybiotyk wynaleziono dopiero w XX wieku.
Istoty, które Słowianina ubijały za pomocą chorób, to, na przykład, biali ludzie. To małe stworki, które mieszkały na co dzień w kałużach i trudniły się wpełzaniem ludziom przez usta lub nos do brzucha i zarażaniem ich chorobami. Najczęściej były to niesprecyzowane choroby, objawiające się wysoką gorączką.
Biali ludzie to jednak pikuś. I to nawet nie Pan Pikuś, tylko taki mały pikuś bez Pan. Prawdziwym Panem, a w sumie Panią w kategorii choroby jest niewątpliwie Morowa dziewica. No, z tej to było niezłe ziółko. Pal licho Słowian, Morowa dziewica wymordowała, jeśli wierzyć źródłom, z 80% Europy.
Morowa dziewica to personifikacja zarazy. Przedstawiana jako chorobliwie blada, chuda kobieta okryta biała płachtą.Tam, gdzie przeszła, machając okrawioną chustką, ludzie chorowali i umierali w męczarniach. Jej nazwa pochodzi niewątpliwie od morowej zarazy, czyli dżumy. Mianem dżumy określano jednak w dawnych czasach wiele różnych chorób, co tylko zwiększa skuteczność Morowej dziewicy, która mogła działać w obrębie wielu epidemii, jakie nawiedzały Stary Kontynent. W tym zestawieniu nie ma chyba istoty, która zebrała tak wielkie żniwa jak ona. Z całą pewnością jest ulubienicą wszystkich bogów śmierci.
Z postacią Morowej dziewicy można też łączyć Homen. Homen to orszak zjaw podążający za zarazą. To upiorny korowód zmarłych na dżumę (lub inne choroby ukrywające się pod jej mianem). Tam, gdzie się się pojawiał, umierali ludzie i zwierzęta. Innymi słowy – jak Słowianinowi udało się uciec przed Morową dziewicą i jej chustką, to mógł się jeszcze napatoczyć na ten Dziki gon w wersji medycznej i już było po Słowianinie.
Przez żołądek do serca boga śmierci – sposób na zjedzenie
Nie, nie chodzi o zjedzenie trujących grzybków od szeptuchy, choć i w taki sposób z pewnością można było zejść ze słowiańskiego łez padołu. Chodzi o to drugie zjedzenie, w którym podmiotem zjadanym jest samże Słowianin. Śmierć raczej nieciekawa, z gatunku tych obrzydliwych, ale zaskakująco popularna.
Zjadało Słowian całkiem sporo różnych demonicznych cholerników. Na sam początek – jędze. Jędze to demony mieszkające w domku na kurzej stopie. Przybierały formę wysokich, chudych staruch o czarnych oczach i bezzębnych ustach. Czołową aktywistką jędz była Baba Jaga. W godny pozazdroszczenia sposób reprezentowała program jędz, polegający na wabieniu dzieci , tuczeniu ich słodyczami i zjadaniu.
Już bez tuczenia i wabienia odbywała się Baba Grochowa, która dzieci po prostu łapała i zjadała. W słowiańskim mięsie gustowali także dzicy ludzie – człekokształtne plemię zamieszkujące lasy.
Tak duża popularność “techniki na zjadacza” wśród demonów i istot pokazuje, że statystycznie pewnie co trzeci Słowianin kończył na czyimś talerzu. No mówiłam – przetuptane.
Co ma umrzeć nie utonie? – sposób na topienie
Istot wodnych w mitologii słowiańskiej mamy całkiem sporo. Część z nich pozostała w miarę przyjaźnienie nastawiona do Słowian, ale część nie życzyła im najlepiej. Sztandarowym przykładem osobnika, który na zaciukanie wędrowca stosował sposób “na topielca” jest… topielec. Niespodzianka, nie? Zwany jest też utopcem i większość przekazów mówi, że powstał z ciała samobójcy, który śmierć poniósł w wodzie. Czyli że się utopił.
Zamieszkiwał w wodach śródlądowych, raczej nie słyszy się o utopcach morskich, ale kto wie, może dlatego, że je stamtąd syreny wygryzły? Utopce zaszywały się w jeziorach, stawach, rzekach, a nawet studniach czy przydrożnych rowach. Czatowały tam na swoją ofiarę, na którą wyskakiwały znienacka i zaciągały ją w głębiny w celu utopienia.
Utopcami mogły stać się także dzieci utopione po narodzeniu przez swoje matki. Taki mały utopiec dorastał w głębinach przez osiem lat, a potem wypełzał jako paskudna istota o wielkiej głowie, wyłupiastych oczach i długich zielonych włosach. Na pierwszą ofiarę wybierał sobie zwykle własną matkę i przy pierwszej nadarzającej się okazji wciągał ją pod wodę i topił. Oko za oko, jak mówią.
Potulny jak Słowianin w jamie – sposób na wciąganie w pułapki
No dobra, wiem, że nie jest to standardowy sposób na umieranie, ale i tak jest bardziej standardowy niż sposoby przytoczone w drugiej części artykułu. Daje też słowiańskim złolom spore pole do manewru, bo pułapki mogą się bardzo od siebie różnić. Taką strategię obrały w mitologii słowiańskiej między innymi błotniki i Cmentarna baba.
Błotnik to stwór podobny do owada, który zamieszkuje bagna. Zajmował się on w życiu wciąganiu wędrowców w pułapki. Jakie? Trudno powiedzieć na sto procent, bo do takich źródeł nie dotarłam, ale idąc dość prostym ciągiem skojarzeń: błotnik – błoto- bagno – tonięcie-wędrowiec kaput.
Cmentarna baba z kolei to demon, który rozkopuje groby i zaciąga tam swoje ofiary. Zaciąga zapewne w niecnych celach. Jakoś wątpię, aby Cmentarna baba marzyła o robieniu w tym grobie czegoś innego niż zaciukanie Słowianina, ale generalizować nie wolno, w końcu co baba to obyczaj.
Opisane pokrótce cztery standardowe metody nie są bynajmniej jedynymi, którymi wszelkiej maści słowiańskie cholery się posługiwały. Wśród standardowych sposobów mamy też na przykład rozrywanie na kawałki, łamanie wszystkich kości, wysysanie krwi czy duszenie. Wiecie, które istoty ze słowiańskiego bestiariusza gustowały w takich rozrywkach?
A jeśli jesteście ciekawi, czy Słowianin mógł zejść ze świata żywych poprzez załaskotanie, to wpadajcie poczytać drugą część artykułu, w której wspominam o niestandardowych sposobach na zaciukanie.
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!