Hey, Teacher! Leave them kids alone!
Stan publicznej edukacji – czy w Polsce, czy w innym kraju – jest od wielu dekad na tyle opłakany, że nawet dowcipy na jego temat przestały być już dawno śmieszne. Co jakiś czas ktoś podnosi larum, zwracając uwagę na niski poziom nauczania, niepokorną młodzież, braki w dofinansowaniu, negatywny dobór nauczycieli, reszty ciała pedagogicznego, rodziców, uczniów lub chomików w klasach 1-3; to samo larum szybko jednak zostaje zakopane pod masą innych piętrzących się problemów.
Można by pokusić się o stwierdzenie, że najlepszym wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy popisał się George Carlin podczas jednego ze swoich występów. Sugerował on, że publiczne nauczanie nigdy się nie zmieni, ponieważ ludzie u władzy – kimkolwiek by nie byli – chcą niewyedukowanych mas, konsumujących bezkrytycznie co im się poda. A nic tak nie wspomoże produkcji wzmiankowanych mas, jak niewydolny system oświaty – nie “zły” nawet, co po prostu pozostawiony samemu sobie, ignorowany i pozbawiony możliwości rozwoju.
Ale co, jeśli faktycznie wprowadzić daleko idące, drastyczne nawet zmiany, w celu zwiększenia produktywności nauczania i eliminowania negatywnych elementów z wieku dojrzewania, jak głośna muzyka i nieposłuszeństwo nauczycielom? Czy odpowiedź na to pytanie pozostaje w sferze niczym niepotwierdzonych domysłów i fantazji szaleńca?
Na szczęście nie – mamy pokaźny zbiór filmów, które świetnie przedstawiają możliwe potencjalne scenariusze takiego obrotu wypadków.
A ponieważ minęły ponad dwie dekady, od kiedy byłem ostatnio w szkole, z pewnością jestem bardziej niż doskonale wykwalifikowany do wydawania osądów na tematy oświaty!
Szkoła to pole bitwy!
…jak mawiał mój nauczyciel historii.
Może nie nauczyciel historii, tylko Pat Benatar, nie mówiła, tylko śpiewała i nie miała na myśli szkoły, tylko miłość, ale przesłanie pozostaje prawie niezmienione i aktualne!
Właśnie ono przyświecało twórcom Class of 1999 – jak sama nazwa wskazuje, filmu z 1990 roku.
W odległej przyszłości 1999 roku agresywne gangi młodzieżowe przejmują coraz większe tereny Stanów Zjednoczonych – do stopnia, w którym szkoły są zamykane, a tereny pod kontrolą zbirów określane są jako Free Fire Zones, wyjęte spod jurysdykcji rządu USA. Istnieje za to Departament Obrony i Edukacji, który zdecydowany jest otwierać szkoły – ale tylko, jeśli nauczycielami będą wojskowe roboty.
Jestem pewien, że wielu Europejczyków tak sobie wyobraża obecne Stany – każdy uczeń przed wejściem na teren szkoły zdaje broń maszynową i dostaje na nią paragon do odebrania po wyjściu. Sami uczniowie zaś nie tylko poubierani są w skóry, ale mają dostęp do całego arsenału broni maszynowej, pojazdów opancerzonych i ładunków wybuchowych. Nie wiem, kto ich dozbrajał, ale jeden gang jest lepiej wyekwipowany niż całe wojsko polskie.
Wzmiankowane wcześniej wojskowe roboty szybko z ustawień “edukować” przechodzą do “mordować bez litości”. Każde, najdrobniejsze nawet wykroczenie spotyka się z karą nie tyle nawet cielesną, co śmiertelną. Docenić należy jednak dbałość o edukację – ścigając nastolatków w samochodzie po ulicach miasta i planując ich okrutną egzekucję, jednocześnie oceniają ich stosowanie się do przepisów ruchu drogowego, krytycznie odnosząc się do wszelkich wykroczeń. Ponadto na medal zasługuje proaktywność androidów – w celu wymordowania uczniów szkoły prowokują wojnę gangów, w pokazowy sposób eliminując co ważniejszych przedstawicieli organizacji.
I któż staje przeciwko tak straszliwemu zagrożeniu, jeśli nie szef jednego z młodocianych gangów i córka dyrektora szkoły? To ukazuje, że choć metody dyscyplinarne robotów mogą pozostawiać nieco do życzenia, to umożliwiają zawieranie przyjaźni pomiędzy drastycznie różniącymi się światopoglądowo uczniami! Koniec podziałów wśród młodzieży!
Choć opis filmu brzmi nonsensownie, ma swoje ciekawe i charakterystyczne elementy. Szkoły ogradzane cementowymi murami i zasiekami, syreny przeciwlotnicze wzywające na lekcje zamiast dzwonków, postapokaliptyczne panoramy miasta trawionego przez płomienie, przemoc i głośną muzykę po północy – wszystko to ukazuje parszywą przyszłość systemu edukacyjnego znajdującego się w strzępach i społeczeństwa na granicy upadku. Sardoniczny humor morderczych robotów podających się za nauczycieli, niejednokrotnie odnoszący się do Terminatora, zapewnia produkcji swoisty urok.
Pod koniec filmu dwójka bohaterów opuszcza zgliszcza zdemolowanej szkoły – stąd trudno osiągnąć konkluzję, czy system edukacji był sukcesem. Odpowiedzi należy poszukać w sequelu!
PTSD to nie temat do żartów!
Class of 1999: The Substitute to film wydany cztery lata później, w 1994 roku, a mimo to wszystko wygląda bardziej na lata osiemdziesiąte niż w oryginale. Pewnie ma to coś wspólnego z gangami ubierającymi się w podobne uniformy z przeceny. Ewentualnie fryzurami i makijażem wzorowanym na wokaliście The Cure.
Ostatni z morderczych androidów przedstawionych w pierwszej części uniknąwszy destrukcji, przemierza placówki edukacyjne, niosąc swą prywatną misję nauczania, wymuszania posłuszeństwa, krwawych morderstw i noszenia nienagannego garnituru.
Co i rusz jesteśmy świadkami drobnych sugestii, że nie wszystko jest tym, czym się wydaje. Android na huk upuszczanej na ziemię książki pada na ziemię, jakby był pod ostrzałem. W ramach medytacji cytuje fragmenty poezji batalistycznej. Na przedramieniu nosi tatuaż jednostek specjalnych.
Jego wendetta przeciwko rozbisurmanionym uczniom natrafia na metaforyczne wilcze doły, kiedy zaczyna odczuwać emocje względem koleżanki nauczycielki podczas podglądania jej nocami.
I choć nie ma to nic wspólnego z oświatą, przyznaję, że kiedy robot niemal dostaje ataku drgawek w trakcie podglądania aktu zbliżenia dwojga głównych bohaterów, zastanawiam się, czy androidy mają mokre sny o syntetycznych owcach. Na szczęście nie muszę się długo zastanawiać, jako że wiem, że internet zna odpowiedź na moje pytanie i niestety, odpowiedź ta jest z pewnością niezmiernie graficzna.
Szok związany z odkryciem, że android jest tak naprawdę byłym żołnierzem, który wskutek odniesionej traumy wmówił sobie, że jest maszyną, a nie człowiekiem, ma minimalny wpływ na fabułę, a jeszcze mniejszy na moje wątpliwości dotyczące funkcjonowania szkół.
Szkoła mniej przypomina postapokaliptyczny karcer, a bardziej instytucję oświaty. Uczniowie noszą, co prawda, drelichy, ale trudno doszukać się oryginalnych aspektów estetyki poprzedniego filmu. Możliwe, że w ciągu czterech lat udało się jakimś sposobem unormować aktywność młodzieżowych gangów, jeśli jednak tak było – brak odpowiedzi na pytanie “jak?” i łatwiej założyć, że to po prostu produkcja miała bardziej ograniczony budżet.
Co najważniejsze zaś, głównymi bohaterami są nauczycielka i jej partner – pracownik muzeum – którzy nie są uczniami i nie są dotknięci jakąkolwiek wersją reformy oświaty. W związku z tym moje prywatne poszukiwania lepszych systemów edukacyjnych trafiają w podobne wilcze doły co misja androida.
Czas poszukać gdzie indziej.
Ciało nie z tej ziemi!
Pedagogiczne, rzecz jasna.
Nie wierzę, że użyłem tego dowcipu. Mam nadzieję, że moja redaktorka go nie wyłapie, bo nie da mi spokoju (wyłapała i już nie odpuści – przyp. red.).
W Faculty, wspominanym w którymś z poprzednich felietonów horrorze z 1998 roku, mamy do czynienia z rewolucyjnym podejściem do nauczania – i pośrednio do pokoju na świecie.
Oto obce istoty przejmują kontrolę nad ciałami nauczycieli. Jest to niezgorszy początek planu mający na celu opanowanie uczniów, następnie ich rodziców, całego miasta, Stanów Zjednoczonych, a ostatecznie – planety! Kiedy zaś cała ludzkość znajdzie się pod jarzmem kosmitów, nie będzie żadnych wojen, niepokojów, niesprawiedliwości ani wolnej woli. Prawdopodobnie nie będzie też opalania się na plaży, jako że zagrożeniem dla obcych jest wysychanie i koniecznym jest dla nich nieustanne nawilżanie organizmów.
Pierwsza połowa filmu nieźle oddaje atmosferę paranoi – wiecznie sfrustrowani, niedofinansowani, nieznoszący swojej roboty belfrowie stają się, pozornie, wzorem cnót obywatelskich. Zaczyna ich interesować tylko nauczanie i dbanie o uczniów. Z biegiem czasu (i kolejnymi przejętymi przez obcą kontrolę ludźmi) niesnaski, bójki i nieporozumienia odchodzą do przeszłości. Wszyscy w szkole zaczynają zachowywać się lepiej niż wzorowo – a jednocześnie niepokojąco bezlitośnie.
Nie możemy jednak ocenić, jak wyglądałby idealny świat pod władaniem wijących się najeźdźców z kosmosu, jako że na drodze ich śmiałego planu staje grupa niedostosowanych nastolatków, zdecydowanych przeprowadzić swój młodzieńczy bunt w najbardziej destrukcyjny sposób – stając wbrew wizji powszechnego pokoju.
Trzeba jednak bohaterom oddać, że sprzeciwiają się radykalnej reformie w sposób konstruktywny – nie żądają wiele, poza posiadaniem życia i własnej woli. Jednocześnie korzystają z umiejętności nabytych w szkole. Czy to rozpoznanie, że dziwny ślimak nie może być znanym nauce gatunkiem, czy sporządzenie trucizny na podstawie prywatnie tworzonych dopalaczy (robionych z kradzionych szkolnych zapasów), czy współpraca ponad podziałami i ignorowanie stereotypów – wszystkie te rzeczy powinny się znaleźć priorytetowo w systemie szkolnictwa. Choć pokój na świecie nie dochodzi do skutku, trzeba przyznać, że z pewnością bliżej jesteśmy określenia, jakich elementów współczesnej edukacji brakuje!
Po pierwsze – sporej wiedzy z zakresu science fiction. Bohaterowie filmu orientują się w zagrożeniu, przerzucając się nawiązaniami do filmów i książek o obcych inwazjach, jednocześnie komentując, jak bardzo nierealistyczne niektóre z nich są lub jak racjonalnym jest podejrzenie, że współczesna popkultura wpływa na naszą podświadomość, wspierając subtelnie naszą akceptację nadchodzących suzerenów z kosmosu.
Po drugie – zagrożenia ze strony obcych, działającego, jako perfekcyjna motywacja do organizowania się i podejmowania zdecydowanych (nawet jeśli desperackich) działań!
Witaj w szkole średniej. Nie ma się z czego śmiać
Młodzieżowy bunt jest też główną osią fabularną Disturbing Behavior z tego samego co Faculty roku.
Główny bohater wraz z rodziną przeprowadza się do małego miasteczka, a co za tym idzie – rozpoczyna naukę w nowej szkole. Szybko orientuje się, że uczniowie podzieleni są na mocno doprecyzowane kliki. Są tam fani motoryzacji, którzy piliby olej silnikowy, gdyby ich żołądki na to pozwalały; nerdy informatyczne, uznające dźwięk formatowania twardego dysku za najpiękniejszą muzykę na świecie; skejci darzący swoje deski uczuciem tak prawdziwym, jak i platonicznym.
Są też Niebieskie Wstążeczki – grupka idealnych uczniów. Idealnych pod każdym względem – posłusznych rodzicom i nauczycielom, osiągających najwyższe oceny, wiecznie uśmiechniętych i pijących rekreacyjnie jogurty.
Szybko okazuje się jednak, że perfekcja nastolatków osiągnięta jest przez inwazyjną procedurę szalonego naukowca, zdeterminowanego, by wyprodukować doskonałych młodych obywateli. Za zgodą, nadmienić należy, lokalnych rodziców, pragnących posiadać idealnie posłuszne latorośle.
Zabieg więcej ma wspólnego z praniem mózgu niż z medycyną i jednocześnie posiada znaczącą wadę. Nie bierze pod uwagę burzy hormonalnej nastolatków, stąd też nadmiernie emocjonalne przeżycia kończą się dla nich wybuchami niepohamowanej agresji. Jak to ujmuje naukowiec “ilekroć któryś z tych szczyli ma erekcję, znajduje kogoś, by nią zatłuc na śmierć”.
Film charakteryzuje się dużo poważniejszym nastrojem niż wcześniej wzmiankowane. Walka o własną wolę i stanowienie o samym sobie, nieposłuszeństwo względem dorosłych mających chęć przerobić Cię na pozbawionego uczuć robota, nonkonformizm szeroko pojęty i żywa niechęć do jogurtu są równie mocno zarysowane jak poczucie wyobcowania; “nowy” w szkole stara się zyskać akceptację jakiejkolwiek grupy, jednocześnie alienując się coraz bardziej i pogrążając się w paranoi.
Symbolika filmu nie jest nazbyt nachalna, ale jednocześnie niemożliwa do przeoczenia. Jedynym dorosłym, który sprzeciwia się planom ogółu, jest szkolny cieć – pozbawiony piątej klepki, ale o dobrym sercu. Przyjaciół główny bohater znajduje wśród niedostosowanych, odrzucanych przez społeczeństwo i wyobcowanych, podobnie, jak on. Przekonanie, tak częste u młodzieży, że świat jest placem zabaw z cementu i drutu kolczastego i każda napotkana osoba może być wrogiem, staje się całkiem realne.
Dzięki produkcji wiemy jednak, że w żadnym wypadku nie należy pozbawiać uczniów emocji, jako że efekt może okazać się odwrotny do zamierzonego.
“Celem szkoły jest przekształcenie luster w okna”
Czego zatem dowiedzieliśmy się z naszych kinematograficznych wojaży po reformach edukacji?
Bezpośrednie zagrożenie życia wpływa pozytywnie na motywację i zmniejsza skłonności do prokrastynacji.
Kliki uczniów powodują niezdrowe podziały, ale młodociane gangi funkcjonują świetnie jako surogaty rodziny i wiążą ich członków w sieci zdrowych relacji interpersonalnych.
Kara śmierci za brak zadania domowego nie ma wpływu na oceny ucznia.
Pranie mózgu może być dobrą metodą wychowawczą, ale tylko pod okiem odpowiedzialnego specjalisty.
Wiedza z zakresu science-fiction może uratować życie.
Jeśli nauczyciel wydaje się nie być człowiekiem, to prawie na pewno nim nie jest. Jednocześnie każdy nauczyciel to też człowiek i jest to jedna z wielu dychotomii systemu oświaty.
I nade wszystko – młodzieżowy bunt jest niezbywalnym prawem człowieka. Nawet takiego po trzydziestce.
(Wszystkie grafiki użyte we wpisie pochodzą z witryny IMDb.com)