Festiwal Fantastyki 13-15.06.2025 Poznań
pl
Goście Kup bilet

Obłąkana opowiastka o szaleństwie spisana przez wariata

Teatrzyk Krnąbrna Latawica i Setki Zamarłych W Niemym Przestrachu Gumowych Kaczuszek ma zaszczyt przedstawić sztukę pod wielce znaczącym i szokującym tytułem: Trzymajcie Się Szelek, Moi Drodzy, Dzisiaj Spróbuję Opisać Wam Film Tak Zagmatwany, Że Język Polski Kołowacieje, Uniemożliwiając Prosty Przekaz, Wzmagając Jeszcze Bardziej Chaos Tego, Co Właśnie Obejrzałem; Zaprawdę, Słowo Daję, Dzieło Kultury, O Jakim Chcę Powiedzieć Niezwykłym Jest I Godnym Uwagi, Choć Niskobudżetowym, Niszowym, Niskoprężnym i Nissan.
Zgubiłem Was? Nie martwcie się – obecnie sam siebie nie jestem w stanie znaleźć.

Asylum of Darkness to film będący mieszaniną Fallen z Denzelem Washingtonem, In the Mouth Of Madness z Samem Neillem, Jacob’s Ladder z Timem Robbinsem – w zamyśle, przynajmniej, bo efekt końcowy cierpi z powodu kiepskiej jakości produkcji i budżetu składającego się prawdopodobnie z bonów na zakupy w Tesco i kieszonkowego zrabowanego przypadkowemu dzieciakowi z podstawówki.

Na początek: początek

Spróbujcie wyobrazić sobie następującą sytuację:
Siedzicie w gabinecie psychiatrycznym. Ledwie zostaliście wyprowadzeni z celi bez klamek. Macie kajdany na rękach. Dostajecie bliżej niesprecyzowany zastrzyk.
Utrzymujecie, że nie jesteście szaleni – że był to wymysł Waszego adwokata, który tym sposobem chciał uniknąć wyroku skazującego. Wyroku za co? Nie pamiętacie. Nie pamiętacie, dlaczego tu jesteście. Wasz psychiatra z niepokojem zauważa, że co tydzień, na każdej terapii mówi Wam, co jest powodem Waszego pobytu w szpitalu, ale zawsze zapominacie. Nalega, byście spojrzeli mu w twarz i spróbowali przekonać, że naprawdę nie jesteście szaleni.
Wasz psychiatra wygląda, jak rozkładające się zwłoki.
Muzyka klasyczna, robiąca za oprawdę dźwiękową, ogłusza.
Sceny rwą się, jakby sklejał je pieciolatek klejem biurowym na zajęciach plastycznych w przedszkolu.
Niezły początek, prawda? Tak właśnie zaczyna się Asylum of Darkness – film z 2017 roku.

Na przystawkę: kobiety i sztuka

Bohater opowiada, że po każdej terapii odwiedza go kobieta. Nie zna jej imienia, nie kojarzy jej twarzy, nie ma pewności, czy jest realna, ale sam podkreśla, że może mieć jedynie nadzieję, że kobieta jest częścią jego przyszłości, nie zaś przeszłości.
Całkiem atrakcyjna brunetka w białej sukni ślubnej.
A kiedy bohater próbuje ją pocałować, oślepiające światło przerywa scenę.
W ciągu dnia bohater może porozmawiać ze swoim jedynym przyjacielem. Tenże zajęty jest terapią malarską. Kiedy tylko maluje na swoim obrazie wróbla – prawdziwy ptak spada martwy z nieba. Zapytany dlaczego to zrobił, malarz odpowiada „jesteśmy w szpitalu psychiatrycznym. Wszystko, co widzimy, jest związane z obłędem. Dlatego wydłubałem sobie oko – nie podobało mi się, co mi ukazywało, i sprawiało, że czułem się gorzej”. Na okoliczność wydłubania sobie oka, każe na siebie mówić Van Gogh.
Uwielbiam ten film.

Na złamanie karku: walka o wolność

Asylum of Darkness, cover
Ładne ujęcie. Nie ma go nigdzie w filmie.

Bohater zauważa, że przyjaciel na obrazie maluje trzy postaci, których nigdzie nie widać. To w żadnym wypadku nie przeszkadza malarzowi, twierdzącemu, że widzi po prostu więcej niż on. A te żółte linie unoszące się z głów postaci to ektoplazma.
Zombie-lekarz wtrąca się w rozmowę, by wytłumaczyć, czym jest ektoplazma.
W trakcie rozmowy bohater wpada na błyskotliwy plan ucieczki – skoro to, co przyjaciel maluje, to sama prawda, to jeśli namaluje bohatera osiągającego upragnioną wolność – tak właśnie się stanie!
Van Gogh ugina się pod prośbami. I wyłupia sobie drugie oko, twierdząc, że to, co widział w trakcie, było zbyt straszne, by to widzieć.
Obraz przedstawia lekarza – z twarzą pozbawioną jakichkolwiek elementów charakterystycznych. Nasz bohater włamuje się do gabinetu psychiatry, znajduje zdjęcie lekarza, wycina jego twarz, umieszcza na obrazie – i twarz lekarza, który pojawia się, by go powstrzymać, zamienia się w gładką skórę pozbawioną włosów, oczu, nosa, ust.
Psychiatra rozrywa skórę twarzy gołymi rękami. I umiera. Chyba. W końcu wcześniej był już zwłokami.
Bohater rabuje ciało z kluczy i ucieka ze szpitala. Wiemy, że ucieka ze szpitala, ponieważ korytarz, którym biegnie, ma co kilka metrów napisane na czerwono EXIT. Może nie jest to ucieczka z Shawshank, bo po opuszczeniu budynku całkiem łatwo jest zmylić dwóch strażników, kładąc się za krzakiem – ale to nie miejsce, by marudzić na niski budżet i brak pozwoleń na nagrywanie filmu.
Ucieczka wiedzie bohatera przez pole usiane kolbami gipsowej kukurydzy – ogromnymi, bo wielkości człowieka. Albo przez cmentarz. Chyba że cmentarz jest przedłużeniem pola gipsowej kukurydzy. O ile to istotnie jest kukurydza. W tej chwili niczego nie jestem pewien – a przeskoki między scenami wprowadzają dodatkowy chaos do oglądanej sekwencji.
Przekonany, że wyrwał się na wolność, bohater kładzie się triumfalnie na środku cmentarza – i zaczyna słyszeć zawodzenie kobiety. Kobieta jest pozbawiona twarzy, jak wcześniej psychiatra. A razem z nowo napotkanym nieznajomym (także bez twarzy) tworzą idealne odwzorowanie wcześniejszego obrazu malarza.
Goniony przez upiory śmiałek wypada na jezdnię wprost pod koła samochodu, powodując wypadek I ciężkie obrażenia kierowcy.
Daje popis racjonalnego myślenia – jako że nie pamięta, gdzie sam mieszkał przed uwięzieniem, decyduje się podszywać pod ranionego kierowcę. Nie widzę luk w tym planie.
To pierwsze 20 minut filmu. Jestem wniebowzięty. I zagubiony.

Na abarot: nieoczekiwana zmiana miejsc

Asylum of Darkness, cover, alt.
Kolorowe ujęcie. Też nie ma go w filmie.

Pojawiwszy się w nieswoim domu od razu wie, jaki kod służy do wyłączenia wyjącego alarmu.
Po szybkim prysznicu i kolacji, zapada w sen przed telewizorem na kanapie w salonie.
Ledwie mruży oczy, a do domu wraca nieznajoma, którą spotykał po każdej terapii. Tylko że jest małżonką ranionego kierowcy. I jakimś sposobem bohater zna jej imię. Ta zaś uważa go – bohatera – za swojego męża. Bez mrugnięcia okiem.
Wiadomości telewizyjne usłużnie informują, że obłąkaniec, który uciekł z szpitala psychiatrycznego, został znaleziony w rozbitym samochodzie i został z powrotem zamknięty.
Wszyscy napotkani ludzie uważają bohatera za człowieka, którego okaleczył – Artemisa Fincha, mówcę motywacyjnego. Zapraszany jest na rauty i bale – i mimo że stoi obok książek ze zdjęciem Fincha – ludzi w żaden sposób to nie dziwi.
Z biegiem fabuły, granice między Finchem i bohaterem zaczynają się dlań rozmywać – poproszony o przemowę na balu, zaczyna mówić, jakby znał Fincha od lat – używając jego słów, jego opowieści. Zagadnięty przez wolontariusza proszącego o pomoc, zbywa go w arogancki sposób – i szybko łapie się na tym, że to zachowanie godne Fincha, nie jego.
Tymczasem! – ktoś podkłada mu spisaną na serwetce wiadomość – „nie jesteś tym, za kogo się podajesz, zabiję Cię!”
Zamiast się tym przejąć, wprost z balu jedzie do domu kochanki Fincha. Co prawda nie domyśla się, że to kochanka, i diabli wiedzą, czego się spodziewa, gdy ta zaprasza go na kawę.
W sąsiednim domu obcy mężczyzna o twarzy opiekuna ze szpitala psychiatrycznego morduje dwie osoby, pomyliwszy domostwa.
Zabija też dziecko. Bez powodu. Przybrawszy twarz jego ojca.
Następnie zabija kochankę, po czym wraca do oryginalnej twarzy, jednocześnie dając dowód na to, że jest prawdopodobnie jedynym człowiekiem, który nie uważa bohatera za Fincha – zwraca się doń jego prawdziwym imieniem – Dwight.
Jestem za trzeźwy na ten film.

Na dwoje babka wróżyła: dramat rodzinny z trupami w tle

Już po chwili napastnik pozbawiony jest twarzy. A jeszcze chwilę później, w ramach walki z bohaterem, twarz, której jest pozbawiony, zostaje wgnieciona do wnętrza czaszki w takt uderzeń wieszakiem.
Bohater ucieka do domu, wchodzi pod prysznic, starając się zmyć krew z ran powstałych w trakcie walki. Widzi, że ktoś stoi za zasłoną, odchyla ją, by ukazać samego siebie – zaskoczonego tym, że zagląda do pustej kabiny prysznicowej. Prawie pustej – w wodzie unosi się szkatułka z okaleczonym ptakiem z początku filmu.
Nadążacie? Ja też nie.
Szybko następujące po sobie wizje – lekarz-zombie, zrywający z siebie twarz i odsłaniający pod nią twarz Fincha, przebudzenie w czymś, co wygląda jak garaż, atak paniki pod prysznicem.
Kiedy żona Fincha zaczyna go opatrywać, bohater komentuje, że ta świeżo otwarta rana jest wrażliwa na wiele rzeczy – między innymi dzięki niej czuje, jak bardzo małżonka – o imieniu Ellen – nienawidzi swojego męża.
Ale nic to, wystarczy, że Dwight naprawi dawno zepsutą pozytywkę, by Ellen zapomniała o swej wieloletniej nienawiści!
Cholernie niewygodna scena seksu pod prysznicem w takt muzyki pozytywki – tej naprawionej. Chyba – dźwięk w tym filmie nie jest najlepszej jakości i często muzyka zagłusza wszystkie inne dźwięki – czasami zaś trudno ocenić, czy dźwięki to oprawa muzyczna sceny, czy coś, co bohaterowie powinni słyszeć.
Jak każde długo żyjące ze sobą małżeństwo, w trakcie fazy postkoitalnej, leżąc nago w łóżku para rozmawia o czasach, gdy Finch był zamknięty w szpitalu psychiatrycznym. Finch, nie Dwight – ponieważ najwyraźniej obydwaj mężczyźni mają ze sobą coraz więcej wspólnego.

Na końcu języka: coś mi to normalne życie nie pasuje

Asylum of Darkness, cover, back.
Kiepskie ujęcie – ale przynajmniej faktycznie z filmu!

Już w następnej scenie – rankiem – bohater rusza pobiegać. Jak sam zauważa – nienawidzi biegać, ale najwyraźniej Finch to uwielbia. Tak samo jak palić.
W trakcie biegu natrafia na cmentarz. Nie jestem pewien, czy cmentarz zawsze jest elementem joggingu/ fragmentem parku, czy trafiliśmy w splątanie fazowe, ale właściwie chyba nie powinienem zadawać takich pytań.
Biegając, bohater zauważa, że biegnie przez cmentarz. Ten sam, przez który przebiegał, uciekając z szpitala.
Po biegu przez cmentarz, na którym widzi pozbawionych twarzy ludzi z obrazów, trafia na boisko. Na nim zaś spotyka swojego przyjaciela malarza.
Zagląda mu przez ramię, spoglądając na obraz. Pyta, kto widnieje na obrazie przezeń malowanym i natychmiast się poprawia „wybacz, jesteś ślepy”.
Jedną sekwencję nonsensownych obrazów później spotyka detektywa wynajętego przez żonę Fincha, planującą rozwód. Wcześniej, zanim Dwight zajął jego miejsce. Kłótnia będąca owocem tego odkrycia jest kolejnym przykładem, że osobowość Fincha – zazdrośnika i furiata – stara się przejąć kontrolę.
Bohater decyduje się dowiedzieć więcej na temat tego, co dzieje się w szpitalu psychiatrycznym – dowiedzieć się, co dzieje się z lekarzem, prawdziwym Finchem umieszczonym tam za niego i przyjacielem malarzem. Szybko orientuje się, że ten ostatni znalazł sławę i wystawia swoje prace w najdroższych galeriach w mieście.
Gdy mężczyźni się spotykają, zaczynają prowadzić długą i chaotyczną rozmowę o naturze szaleństwa i zaczynaniu życia od nowa. Czy wspominałem, że malarz ma zdrowe oczy? To wspominam, bo najwyraźniej dziwi mnie to bardziej niż bohatera.
Detektyw, na polecenie Dwighta, zaczyna śledztwo w szpitalu psychiatrycznym.
Szybko orientuje się, że Dr. Shaker – imię psychiatry bohatera znanego z początku filmu zombie-lekarza – nie jest imieniem. To pokój, w którym umieszcza się pacjentów po przyjęciu środków psychotropowych – ponoć niektórzy pacjenci w trakcie widów indukowanych medykamentami zaczynają wyobrażać sobie realnego człowieka.
Tymczasem Dwight męczony jest dniem i nocą wzmiankami o strasznych rzeczach, jakich się rzekomo dopuścił w przeszłości; problemami psychicznymi wynikającymi z poczucia winy; wizjami podpowiadającymi, że jego żona tak naprawdę nie żyje.

Na bakier: co tu się dzieje, Panie Władzo?

Asylum of Darkness, still shot.
Twarz prawdziwego zła. Właściwie – jej brak. Właściwie, to prawdziwe zło kryje się za tą twarzą. Jej brakiem, znaczy. A tak właściwie, to nie jest to to zło, które myśleliśmy i nie jest do końca prawdziwe i…

Zabija przypadkowego, bogu ducha winnego człowieka starającego się oddać książki do biblioteki i spotyka detektywa. Detektyw jest opętany przez prawdziwego Fincha. Teraz już jest jasne – Finch stara się odzyskać swoje życie i w tym celu opętuje kolejne osoby, starając się zabić Dwighta.
Opętani stają sie coraz potężniejsi. I zaczynają mieć macki. I zginają klucze samochodowe w pół jedną ręką.
Czuję się, jak w środku improwizowanej sesji RPG z nieco pijanym, ale utalentowanym mistrzem gry.
Przekomiczna scena pościgu (detektyw-Finch goniąc Dwighta, macha zniekształconą, mackowatą dłonią z paper-mache do przodu, jakby gilgotał powietrze) poprzedza kiepsko wyglądającą scenę walki zawierającą dużo markowanych kopniaków, machnięć mackami i tarzania się w jesiennych liściach.
Ale oto Ellen, siedząc w samochodzie, słysząc melodię z pozytywki i obserwując kołysanie kluczyków, zdaje sobie sprawę z tego, że jej – najwyraźniej – ukochany jest w tarapatach i rusza mu na odsiecz.
Nie potraficie wyczytać z przypadkowego ruchu kluczyków samochodowych, że ważna dla Was osoba jest w niebezpieczeństwie? To najwyraźniej za mało się staracie! Wszyscy inni to potrafią!
Opętany detektyw zostaje pokonany kamieniem, gałęzią i drzewem (w tej kolejności) – akurat na czas, by Ellen zobaczyła jego ostatnie chwile.
Kolejna kłótnia małżeńska znów uwalnia wpływy Fincha – Dwight zaczyna się zachowywać agresywnie, arogancko i daje jasno do zrozumienia, że nie znosi swojej teściowej. Zwalcza to w imię kiełkującej miłości do Ellen, ale i tak podaje jej potajemnie środki usypiające – jednocześnie rozmawiając o niesamowitej empatii kobiety, zdolnej, najwyraźniej czuć jego ból i widzieć przez jego oczy. Tak, to oznacza, że mamy więcej osób widzących upiory i pozbawionych twarzy ludzi.
Połowa konwersacji niestety ginie w zagłuszającej muzyce. Przysięgam, dźwiękowiec tego filmu powinien zostać ukarany wrzuceniem go do studni i puszczaniem u jej wylotu piosenek Zenka Martyniuka.
Kiedy Dwight kładzie Ellen do snu i tuli – natyka się na zombie-lekarza.
Ten tłumaczy mu, że tak długo, jak Finch żyje, Dwight będzie miał przebitki z jego osobowości – do momentu, aż po prostu stanie się nim – aroganckim, bezczelnym agresywnym, zdradzającym swoją żonę łajdakiem. Dwight, po raz kolejny dając popis zdroworozsądkowego podejścia – decyduje się zabić swoje nemezis.
Bez problemu włamuje się do szpitala – wszak wciąż ma klucze. Jednocześnie musi się spieszyć. Coraz bardziej traci swoją osobowość – co podkreśla monologiem wewnętrznym.
Tutaj chciałem nadmienić, że o ile wewnętrzne monologi w filmach mogą być problematyczne – za ten jestem wdzięczny. Gdyby bohater nie mówił do siebie często, z przejęciem i zaangażowaniem, kompletnie nie wiedziałbym, co się dzieje.
Na łożu śmierci, z nożem w klatce piersiowej, drwiący Finch informuje bohatera, że nie jest Finchem. Jest bytem, który przejął nad Finchem kontrolę – i teraz planuje przejąc kontrolę nad Dwightem – a śmierć w żadnym wypadku go nie powstrzyma.

Na czczo: objawienia niemal biblijne

Post factum Dwight odwiedza pogrzeb samego siebie – to znaczy Fincha w jego ciele. To znaczy bytu wcześniej zajmującego ciało Fincha, umieszczonego w ciele Dwighta.
Na pogrzebie widzi kobietę, która odwiedzała go w szpitalu psychiatrycznym – i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że to zupełnie inna aktorka niż ta grająca Ellen. Czyli to dwie różne osoby. Chyba. Zaczynam się obawiać kto kogo opętuje, kto w czyim jest ciele i czy ja sam jestem przy zdrowych zmysłach. I wątpię, żeby takie było zamierzenie twórców filmu.
Ale ostatecznie wszyscy żyli długo i szczęśliwie, Dwight może w spokoju żyć z Ellen i być dobrym mężem.
Czyżby?!
A jednak nie!
W nocy przestraszonemu Dwightowi wciąż ukazuje się zombie-doktor, utrzymujący, że jeśli ten chce żyć normalnym życiem, musi się w końcu dowiedzieć, dlaczego sam trafił do szpitala psychiatrycznego. Bohater utrzymuje, że nie potrzebuje tego wiedzieć – wszak jest już zdrowy.
Jak zawsze celnie doktor podsumowuje „skoro jesteś zdrowy, to co ja tutaj robię?”.
Dwight stara się żyć nowym życiem – ale nie ma pozostałości psychicznych człowieka, którego miejsce zajmuje, stąd prowadzenie prezentacji przedstawia dlań zupełnie nowy problem. Problem, który narasta, jako że ma także wizje lekarza (chwilowo nie-zombie), który morduje powoli każdego z ludzi znajdujących się na spotkaniu. W takt radosnej muzyki karnawałowej, dodam.
Spróbuj skupić się na zmyślaniu argumentacji z zakresu, o którym nie masz pojęcia, kiedy obłąkany psychiatra na Twoich oczach wypruwa ludziom flaki, wydłubuje im oczy, podrzyna im gardła – i jesteś jedynym, który to widzi, a oczy wszystkich skupione są na tobie.
Koszmar dla każdego, kto kiedykolwiek bał się wystąpień publicznych.
Niejako mimochodem bohater doznaje objawienia – po śmierci dusze nie trafiają do piekła lub do nieba – to dzieje się dopiero podczas sądu ostatecznego! Oznacza to, że żeby raz na zawsze pozbyć się Fincha, musi doszczętnie spalić jego zwłoki.
Po raz kolejny powtarzam – nie widzę luk w tym planie.

Na deser: niby wszystko jasne, ale ciemno, jak diabli

Asylum of Darkness, still shot.
…I że nie Cię nie opuszczę nawet po śmierci. Drugiej, albo i trzeciej…

Idzie zatem na cmentarz (gdzie spotyka malarza) i zaczyna kopać.
W międzyczasie Ellen ma wizytę nieznajomej ze szpitala – tym razem ubranej w czerń – która przedstawia się jako małżonka Dwighta i nakazuje Ellen podążanie za nią.
W efekcie docieramy do końcówki filmu. I czego tam nie ma! Nie-Ślepy Malarz opowiada, jak trzy duchy przejmowały kontrolę nad obłąkanymi! Spod jednego z grobów wyłania się nieludzki potwór, będący zapewne oryginalnym bytem opętującym Fincha! Walka na śmierć i życie – łopatą! Żona Dwighta opisująca mu, jak ją zabił i że cała fabuła filmu jest efektem jej działań, ponieważ chciała do niego wrócić, choćby i po śmierci! Wykrwawiająca się Ellen na podłodze! Duchy popełniające hara-kiri! Ucieczka z podziemi w stronę światła! Popełnianie samobójstw, by w chwili śmierci przejmować władzę nad czyimś ciałem! Olbrzymie larwy wyciągane z flaków martwych mutantów! Macki! Zdrada! Wierność! Ból! Cierpienie! Emocje! Heroiczne poświęcenie życia za kochaną osobę! Muzyka, która zagłusza najważniejsze elementy wytłumaczenia, o co właściwie chodzi!
I wreszcie napisy końcowe umożliwiające odetchnięcie i spokojne rozważenie pytania: co ja właściwie właśnie obejrzałem?!
Bogu dzięki, nie ma sceny po napisach – w stanie, w jakim się znajduję, mógłbym tego nie przetrwać.

Na ostatnich nogach: koniec

Jeśli nic nie zrozumieliście z powyższego bełkotu – nie martwcie się. Starałem się oddać chaos filmu, opisując towarzyszące oglądaniu mu odczucia.
Bezład przedstawianej wizji wzmagany jest przez niski budżet, raptownie ucinane i nieudolnie montowane sceny i muzykę amatorsko wklejaną tak, że uniemożliwia skupianie się na tym, co dzieje się na ekranie.
Mimo licznych wad film jest ciekawą produkcją. Wręcz pokusiłbym się o stwierdzenie, że mankamenty filmu są wartością dodaną w wizji traktującej o szaleństwie – widz ma poczucie odrealnienia praktycznie od napisów początkowych.
Nie jest to film dobry, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że za scenariuszem stał ktoś o niesamowitej wyobraźni, kto porwał się z motyką na słońce. I choćby tylko dlatego warto się z produkcją zapoznać.

(Wszystkie grafiki użyte we wpisie pochodzą z witryny IMDb.com)

Awatar autora

O autorze

Lesław Colata

Senior Plot Derailment Specialist