Frankenstein i jego dolnośląskie korzenie (?)
W tym tygodniu pora na historię kolejnego słynnego potwora mającego związki z Polską. Sprawdzimy, ile swojskiego Franka jest w potworze doktora Frankensteina i czym inspirowała się Mary Shelley przy tworzeniu swojej najsłynniejszej powieści.
Kim w ogóle jest Frankenstein?
O naszym dzisiejszym bohaterze słyszał prawdopodobnie każdy. Przez lata swojego istnienia stał się on bohaterem niezliczonych książek, filmów czy opracowań naukowych, a także źródłem inspiracji dla wielu innych twórców. Bestię, wraz z doktorem Wiktorem Frankensteinem, tchnęła do życia Mary Shelley. Była to brytyjska pisarka, tworząca w pierwszej połowie XIX wieku. Czas jej twórczości przypadł więc na epokę romantyzmu, a więc, jak można się domyślić, nie zajmowała się ona pisaniem lekkich historyjek, które miały podnosić na duchu. Na świat przyszła jako Mary Wollstonecraft Godwin – córka słynnej osiemnastowiecznej feministki Mary Wollstonecraft i myśliciela Williama Godwina. Wychowywana była jednak tylko przez ojca, gdyż matka zmarła krótko po porodzie.
Pochodzenie Shelley miało olbrzymi wpływ na jej twórczość – przede wszystkim była jedną z nielicznych kobiet, które mogły wydawać swoje powieści. Sama Shelley identyfikowała się jako feministka i często wygłaszała poglądy, które w znacznie bardziej zmaskulinizowanej epoce nie uchodziły, delikatnie mówiąc, za popularne. W wieku 17 lat uciekła z domu, by rozpocząć życie z Percym Shelleyem – uznanym, ale przede wszystkim żonatym, poetą. Para ślub wzięła w 1816 roku, po śmierci pierwszej żony Shelleya, jednak nie nacieszyła się swoim szczęściem zbyt długo. Percy Shelley utonął w 1821 w Morzu Śródziemnym – nastąpiło to zaledwie po trzech latach od ukazania się najsłynniejszej powieści jego żony.
Pewnego deszczowego wieczoru w Szwajcarii…
… latem 1816 roku grupka młodych poetów spędzała czas w posiadłości nad Jeziorem Genewskim. Do owej grupki, oprócz młodych państwa Shelleyów, należeli również George Byron oraz John Polidori. Na marginesie – wakacje te mogłyby posłużyć za kanwę przeciętnego horroru, gdyż z tego grona jedynie najmłodszej Mary Shelley udało się dożyć przynajmniej czterdziestki. Jak wiadomo, podczas deszczu nudzą się nie tylko dzieci, ale też poeci. Towarzystwo zaczęło więc spisywać i opowiadać sobie straszne i ponure historie. Najlepszą stworzyła niespełna 19-letnia Mary. Stworzenie pełnej powieści zajęło jej dwa lata – w 1818 roku na rynku ukazał się „Frankenstein”. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że autorkę zainspirowały pewne wydarzenia na Dolnym Śląsku.
Dolnośląski Frankenstein.
By dowiedzieć się o co chodzi, należy udać się do Ząbkowic Śląskich. Miasto to, jak zresztą wiele innych w południowo-zachodniej Polsce przez wieki przechodziło spod jednej władzy do drugiej. W swej historii należało nie tylko do Polski, ale też do Czech i Prus/Niemiec. Oryginalna nazwa zaś to nie żadne Ząbkowice Śląskie, a właśnie Frankenstein. Miejscowość ulokowano w dość ważnym miejscu – na przecięciu szlaków handlowych Nysa-Świdnica oraz Wrocław-Praga. Nic więc dziwnego, że w średniowieczu miasto tętniło życiem. Paradoksalnie jednak Frankenstein zapisał się w świadomości za pomocą śmierci.
Pogrzebmy trochę w historii.
Żyjemy w czasach, w których epidemie chorób nie są nam straszne, przynajmniej na razie. Jednak w czasach minionych bywało z tym różnie. W roku 1606 miejscowość Frankenstein nawiedziła epidemia dżumy. Zaludnienie miasta spadło raptownie o kilkanaście procent. Trzeba było więc znaleźć winnych takiego stanu rzeczy. Techniki kryminalistyczne, delikatnie mówiąc, nie były wtedy tak rozwinięte jak ma to miejsce obecnie. Za dowód posłużył więc tak zwany chłopski rozum. Co się dzieje z osobą, która choruje na dżumę? Umiera. A kto ma najbliższy kontakt ze śmiercią i umrzykami? Oczywiście grabarze. Niebawem więc do wrót kilku przedstawicieli tego trudnego zawodu zapukały miejskie władze. Łącznie zatrzymano osiem osób – sześciu mężczyzn i dwie kobiety.
Magiczny proszek i mroczne rytuały.
Podczas zatrzymań znaleziono wśród podejrzanych tajemniczy proszek. W przesłuchaniach postanowiono więc wykorzystać najskuteczniejszą technikę znaną przodkom dzisiejszej dochodzeniówki, a mianowicie tortury. Podejrzani niemal od razu przyznali się, że tworzyli oni owy proszek z wykopanych z cmentarza zwłok, a następnie rozsmarowywali w pobliżu domostw potencjalnych ofiar. Tortury były na tyle skuteczne, że grupka grabarzy przyznała się również do wielu innych niecnych czynów. Wśród nich można wyliczyć takie występki jak okradanie zwłok, wykopywanie zwłok, bezczeszczenie zwłok, w tym także wycinanie martwych płodów i wyjadanie serc zmarłych dzieci. Do tego oskarżeni przyznali się do okradania miejscowych kościołów.
„Wielce zaskakujące” zakończenie sprawy.
Dumne ze swoich metod władze postanowiły więc skazać grabarzy na karę śmierci przez okaleczenie i spalenie. Koniec końców swój żywot w tym procesie zakończyło aż 17 osób – obok pierwotnej grupy skazano również domniemanych pomocników. Domniemanych, albowiem ich zeznania również zostały wydobyte za pomocą tortur. Krwawa ofiara nie odniosła jednak najmniejszego skutku. Epidemia dżumy panowała we Frankensteinie jeszcze przez wiele miesięcy.
Ile jest prawdy w tej historii?
Na to pytanie trudno odpowiedzieć. Na pewno historia z Ząbkowic była popularna w Europie w czasie tych ponurych wydarzeń i istnieje możliwość, że jakieś zapisy przetrwały dwieście lat do wakacji Mary Shelley w Szwajcarii. Obie historie łączy również fakt wykopywania zwłok z cmentarza i używania ich do własnych celów. Z drugiej strony brak jednak twardych dowodów na to, że Mary Shelley znała historię z Frankenstein. Być może to po prostu kolejna naciagana historyjka pod tezę „Poland stronk!”. Faktem jest jednak, że w Ząbkowicach cały czas można odwiedzać Laboratorium doktora Frankensteina, które znajduje się w miejscowej Izbie Pamiątek Regionalnych.
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!