Na co Sapkowskiemu kormorany, czyli o motywach baśniowych w Wiedźminie
W zamierzchłych styczniowych dniach, kiedy jeszcze było zimno, mokro i paskudnie, ukazał się artykuł o mitologii słowiańskiej w Wiedźminie, który od razu wzbudził dyskusję, jak to z tym Wiedźminem w ogóle jest. Wiele osób słusznie zauważyło, że hola, hola, w Wiedziminie siedzi coś więcej niż mitologia słowiańska! I skoro już to wyartykułowaliście, to trzeba, rzecz jasna, coś o tym napisać, przy okazji rozwijając ten spontanicznie stworzony kącik rozkmin nad baśniami.
Niektórzy to lubią namącić
W swoim znanym i szeroko komentowanym artykule PIRÓG albo Nie ma złota w Szarych Górach Andrzej Sapkowski postawił dość odważną tezę, że korzenie fantasy wcale a wcale nie tkwią w baśni i że baśniowych motywów w ogóle niewiele jest tym gatunku. To, czy się z nim zgadzamy, czy nie, to, czy zgadzają się z nim krytycy, i to, czy Sapkowski na pewno mówił (pisał?) poważnie, to przedmiot zupełnie innej dyskusji, z której to postaram się chyłkiem wymknąć, zadając nieco inne pytanie. No to jak jest z tymi baśniami w Wiedźminie?
Przed baśnią się nie ucieknie
Katarzyna Kaczor, badaczka zajmująca się między innymi tematami wiedźmińskimi, twierdzi, że choćby się pan Andrzej zarzekał i krzyżami i wodą święconą opędzał, to motywy baśniowe w Wiedźminie są i da się je podzielić na dwie grupy. Pierwsza stanowią wątki odnoszące się do związku Geralta i Yennefer, które jednoznacznie ukazują moc i konsekwencje miłości będącej przeznaczeniem. W skład drugiej wchodzą wątki niepowiązane z wyżej wymienionym jakże tragicznym i zawiłym wątkiem romansowym, czyli cała reszta, która dość często jest efektem połączenia baśni z horrorem. Zostawię więc na chwilę w świętym spokoju koleje losu naszej uroczej parki i zajmę się tą drugą grupą.
Ptasia gryp… ekhem grupa
Była sobie raz piękna księżniczka, która miała od kilku do aż dwunastu, w zależności od wersji, braci. Księżniczka żyła w spokoju i sielskiej radości, aż zła macocha (a czasem matka albo wiedźma) nie postanowiła rzucić na jej braci klątwy, która zmieniła ich w łabędzie (a czasem w inne równie romantyczne ptactwo, na przykład w kruki). Księżniczka była jednak tak odważna i uparta, że znalazła sposób, by braci uratować, szyjąc dla nich koszule z pokrzyw i/lub siedząc cicho przez całe 7 lat. Tak skrótowo przedstawia się fabuła baśni, którą Hans Christian Andersen nazwał Dzikie łabędzie, bracia Grimm Dwunastu braci, a Janina Porazińska Siostra siedmiu kruków. Wersji tej opowieści jest bez liku, a kolejną odnajdujemy właśnie u Sapkowskiego.
12 romantycznych kormoranów
W opowiadaniu Miecz Przeznaczenia Geralt napotyka na swojej drodze Freixeneta, który jakiś czas temu padł ofiarą uporczywego ptasiego uroku. Wszystko miałoby szansę zgrać się idealnie z fabułą baśni, gdyby Sapkowski nie postanowił napisać tego zupełnie odwrotnie. Mamy więc do czynienia z Freixenetem i jego siostrą Elizą, jednak na tym podobieństwa się kończą. Po pierwsze, rodzeństwo pochodziło ze szlachty, jednak ich ojciec był baronem, a nie królem. Po drugie, wcale nie było ich jedenaścioro, czy tam dwanaścioro, bo baronowie, rzecz jasna, nie mnożą się jak króliki. Po trzecie, to nie Eliza, a Geralt zdjął ptasi urok. A do tego wszystkiego Freixenet zmieniał się nie w łabędzia ani nawet w całkiem przyzwoitego kruka, a w… kormorana. Kormoran, co prawda, jest znacznie lepszym wyborem niż taki struś na przykład, albo pingwin, no ale kurczę, nie mogły to być chociaż albatrosy?
Feminizm w rozpaczy
Wśród morskich fal żyła sobie raz śliczna syrenka o równie ślicznym głosie, która bohatersko uratowała z tonącego statku jakiegoś tam księcia (Swoją drogą skubana wiedziała, kogo ratować. No bo serio, po co ratować jakiegoś tam majtka czy kucharza… chociaż, jak udowadnia artykuł o książętach Disneya, z kucharza byłby dużo lepszy pożytek.). Syrenka postanawia walczyć o miłość swojego życia i jakoś tak mało feministycznie zmienić siebie, by dostosować się do ukochanego. Traci język, zyskuje nogi, ale ostatecznie i tak przegrywa życie i popełnia samobójstwo (Andersen to miał jednak smykałkę do tych wesołych baśni.). W wersji Disneya, jak to wersjach Disneya bywa, wywalono samobójstwo, bo pewnie miało mierne walory edukacyjne, i dodano standardowy happy end, ze ślubem i całą resztą.
Mała Syrenka, która nie chciała nóg
A co wyczynia z Małą Syrenką Sapkowski? Oj, niemało. Podejmuje z nią rodzaj podwójnej gry, odwołując się jednocześnie do jakże optymistycznego Andersena i do cukierkowego Disneya. Geralt zostaje bowiem w opowiadaniu Trochę poświecenia najęty przez księcia Aglovala, by pomógł mu dogadać się z syreną, którą darzy wielkim uczuciem. Zadanie Geralta nie zostaje jednak wypełnione, gdyż ani syrenka nie chce poświecić ogona, ani książę nie chce ogona przybrać. Co więcej, książę ma co najmniej praktyczne podejście do życia i wyznaje zasadę, że woli, żeby bolało kogoś innego niż jego. W tym wypadku boleć ma syrenkę, ale czymże są trzy dni cierpienia, jeśli w nagrodę ma dostać piękne nóżki?
Spór między kochankami pozostaje bez rozwiązania, a Jaskier już na wstępie marudzi, że taka wersja opowieści jest do niczego. Ma zamiar stworzyć balladę, w której syrenka poświęci się i straci swój piękny głos, a później książę zdradzi ją, porzuci, więc nieboga umrze z żalu. Brzmi jakoś znajomo, nie?
No a gdzie ten Disney, zapytacie? W ostatniej scenie. Sapkowski bowiem dość przewrotnie kończy opowiadanie w momencie, gdy syrenka na własnych nóżkach wchodzi do zamku, gdzie uradowany książę rzuca jej się do stóp. Podobnie jak jej Disneyowska odpowiedniczka, syrenka kończy swoją historię, posiadając pełen pakiet, czyli księcia, nogi i swój śliczny głos. Ogonem jakoś nikt się specjalnie nie przejmuje.
Syndrom sztokholmski
Dawno, dawno temu żył sobie książę, który był na tyle mało inteligentny, że wkurzył czarownicę i został przemieniony w Bestię. Jego los odmieniła śliczna dziewczyna, która zdołała go pokochać (albo, jak twierdzą niektórzy, podłapać ciężki przypadek syndromu sztokholmskiego) i zdjąć z niego klątwę. I żyli długo i szczęśliwie, bo serio, kto nie byłby szczęśliwy, gdyby miał taką bibliotekę?
Piękna Bestia i Bestia
Nikogo chyba już nie zdziwi, że Sapkowski, skoro już namieszał w baśniach duńskich i niemieckich, to Francuzów na pewno nie oszczędzi. W czasie swojej podróży, w opowiadaniu Ziarno Prawdy, Geralt napotyka w lesie na zaczarowany dwór, który zamieszkuje Nivellen, czyli nasza nowa Bestia. Nivellen nie jest jednak typową Bestią – jest bardzo towarzyski, a swojego wyglądu nie traktuje jako przekleństwo, gdyż dzięki niemu zdobywa uwagę kobiet. Dlatego też nie przystaje radośnie na propozycję, by klątwy się najzwyczajniej w świecie pozbyć. O ile pierwotny Bestia w ludzkiej formie był wyjątkowo przystojny, to nasz bohater nie jest urodziwym księciem, lecz szlachcicem o przeciętnej aparycji. Zdjęcie klątwy oznacza więc dla niego powrót do swojej niepozornej facjaty, a co za tym idzie – utratę licznych kochanek.
Skoro więc Bestia nie zachowuje się jak na Bestię przystało, to musiało to też spotkać Piękną. Tę rolę u Sapkowskiego dostała Vereena, drapieżna brunxa, czyli wampirzyca (Znacie ten żart – wchodzi do baru strzyga, wampirzyca i kikimora i… nie? No dobrze, to innym razem.). Podmienienie typowej Pięknej o dobrym serduszku i równie dobrej figurze na zwykłego krwiopijcę rozwala wewnętrznie całą strukturę baśni. Dlaczego, zapytacie? Bo odwraca cały schemat drapieżnik-ofiara i wywleka go na lewą stronę. To Piękna wysysa krew z kochanka i traktuje go zgoła instrumentalnie, a Bestia przybiera rolę ofiary. Zakończenie opowiadania też jest jakieś takie mało baśniowe, bo Piękna kończy przebita drewnianą żerdzią. Ale cóż, niektórzy mogliby uznać to za lepszy happy end niż zakochanie się w gościu, który cię porwał i zamknął w lochu.
Wyzysk i nekrofilia stosowana
Cudownej urody księżniczka zostaje wygnana z zamku przez swoją zazdrosną macochę, ale nie ma tego złego, bo księżniczka spotyka siedmiu krasnali, którzy w zamian za jedzenie i miejsce do spania każą jej prać, sprzątać i gotować. Zła macocha to jednak kobieta czynu i po dwóch nieudanych próbach udaje jej się przynajmniej częściowo zamordować pasierbicę. Krasnoludki zamykają ją w szklanej trumnie, bo to przecież taki poręczny gadżet na wypadek napotkania na drodze księcia. Książe się napatacza i całuje prawie martwą dziewczynę, co prowadzi prosto do happy endu, ślubu i zmuszenia macochy do tańczenia w rozgrzanych do czerwoności żelaznych pantofelkach.
Księżniczka Renfri i siedem gnomów
Zderzenie Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków z fabułą opowiadania Mniejsze zło powoduje totalną destrukcję wszystkich możliwych baśniowych elementów, zakończoną do tego opisem krwawej rzezi. Musicie przyznać, że to już ciężka postmodernistyczna artyleria.
Na pierwszy ogień idą krasnoludki, które Sapkowski zmienia w gnomy. Następnie nie oszczędza wszystkich baśniowych książąt i królewiczów, gnających na ratunek księżniczkom na grzbietach swych białych rumaków, i czyni z nich głupców, których próżność i brak rozumu przyczyniają się do uwalniania szalonych morderczyń. Morderczynie to w tym wypadku księżniczki, które z powodu swych skłonności zamykane są, niczym Roszpunki, w wieżach. Nie umknie zresztą uwadze czujnego czytelnika, że jedna z księżniczek ucieka z wieży wykorzystując do tego swoje włosy, a książę, który usiłuje wspinać się po warkoczu innej, spada na ziemię, gdzie kolce wydłubują mu oczy, co jest dość oczywistym nawiązaniem do Roszpunki braci Grimm.
Nasza wiedźmińska Śnieżka zostaje natomiast przez macochę wygnana do lasu, w czym swój udział ma pewne tajemnicze lustro. Elementem, który autor postanawia pozostawić w nienaruszonym stanie, jest uroda głównej bohaterki. Jednak w połączeniu z jej brutalnością, perwersyjną seksualnością i fanatycznym dążeniem do zemsty staje się jedynie śliczną maską skrzywionej osobowości. Piękna Renfri, której żądzą zemsty przesłania obraz świata, która gotowa jest wymordować całe miasteczko, by dostać w swe ręce człowieka, który był przyczyną jej krzywdy, jest odwrotnością swojego baśniowego, równie miłosiernego, co naiwnego pierwowzoru. I w przeciwieństwie do Śnieżki jest postacią tragiczną. Skrzywdzona przez ludzi, zmuszona do życia w biedzie, by nie oszaleć, pogrąża się w krwawej wendetcie, która ostatecznie przynosi jej jedynie śmierć. W przypadku tej baśniowej przeróbki przychodzi nam obejść się bez cienia happy endu. Panie Andrzeju, Andersen byłby dumny.
Sapkowski, jak więc można dość łatwo zauważyć, śmiało poczyna sobie z wątkami baśniowymi. Motywy zaczerpnięte od baśniopisarzy francuskich, duńskich czy niemieckich wykorzystuje bardzo chętnie. Jako wykorzystywanie liczy się w tym przypadku także odwracanie, przewracanie, wywlekanie na drugą stronę, wypaczanie, poszturchiwanie i kopanie z impetem. Cóż więc mają począć te nasze biedne baśnie, gdy traktuje je się w tak okrutny sposób? Mogą pójść na skargę do wszechwładnego pana Disneya i na osuszenie łez dostaną wtedy Frozen.
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!