Co wspólnego mają potwory z gier i Jerozolima? Czyli kilka słów o kulturowej stronie psychiki.
Kojarzycie Until Dawn? Albo „Smętarz dla zwierzaków” Stephena Kinga? Albo My Little Pony? Jasne, że kojarzycie. Przynajmniej z nazwy. A wiecie, co je wszystkie łączy? W każdym z nich istnieje coś, co bohaterowie nazywają „wendigo” (tak, w Kucykach też). W każdym z nich też wygląda ono inaczej, bo temat ten został już zaadaptowany do wielu filmów, książek, gier czy seriali. Jednak chyba nikt jeszcze nie poruszył tego tematu od strony psychologicznej. „Jak?” – zapytacie? Ano dzisiaj pogadamy o zespołach uwarunkowanych kulturowo.
Zespoły uwarunkowane kulturowo – czyli właściwie co?
Zespoły uwarunkowane kulturowo to grupa dość… specyficznych zaburzeń psychicznych charakterystycznych dla konkretnych obszarów kulturowych. Aktualnie nie spełniają one kryteriów diagnostycznych. Więc za każdym razem, gdy napiszę tu „zaburzenie” lub „choroba”, będzie to użyte z przymrużeniem oka.
To co z tym wendigo?
Zacznijmy od przywołanego wcześniej wendigo, które swój początek ma w wierzeniach Algonkinów z terenów Kanady i północy Stanów Zjednoczonych. Tamtejsze ludy uważały, że potwory te mają nawet do czterech metrów wzrostu, wilczą głowę i serce z lodu. Niektórzy podają, że lodowe były także inne części ciała. Sprawiało to, że najlepszą bronią przeciwko nim był ogień, który topił serce.
Pod wpływem wendigo ludzie sami mogli przemienić się w potwory żywiące się mięsem człowieka. I choć do dziś nie do końca wiadomo czy taka przemiana była jedynie wierzeniem o podłożu w lęku przed czarami i głodem, czy może rzeczywiście rodzajem kulturowo uwarunkowanej psychozy, to termin „gorączki wendigo” wciąż bywa analizowany. Zaczyna się zwykle od anoreksji, która może być wczesnym objawem kanibalizmu. Potem dochodzą stany lękowe, bezsenność i ataki paniki. Na końcu pojawić się mogą halucynacje, a osoby ogarnięte gorączką cechują się brutalnością i potrzebą spożycia ludzkiego mięsa. Pierwsze jej przypadki pochodzą z roku ok. 1634, a ostatni zanotowany przypadek miał miejsce w drugiej połowie XIX wieku.
Ostatni wendigo
Swift Runner był myśliwym z plemienia Kri. Był synem, mężem, ojcem szóstki dzieci. A zima w roku 1878 była zarówno dla niego, jak i dla jego rodziny, wyjątkowo trudna. Pierwszy zmarł najstarszy syn. Potem cała reszta wraz z matką i babcią. O masowe morderstwo z przyczyn kanibalistycznych własnej rodziny oskarżono Runnera. W trakcie przesłuchiwania zdiagnozowano u niego objawy psychozy wendigo. Mężczyzna twierdził też, że na początku składał fałszywe zeznania, ponieważ tak nakazywał mu duch wendigo odwiedzający go w więzieniu. Został skazany, a wyrok śmierci wykonano w 1879 roku w Forcie Saskatchewan.
Przyczyny i leczenie
Psychoza łączona jest z samotnością i chronicznym głodem w trakcie sezonu zimowego, gdy pożywienie było trudne do zdobycia, a burze śnieżne mogły odciąć całe miasta od reszty cywilizacji. Jej leczenie polegało na „odgonieniu ducha wendigo” z ciała chorego… co zazwyczaj kończyło się jego śmiercią (chorego, nie ducha). Zajmowali się tym lokalni szamani, wśród których krążyła historia o kobiecie ogarniętej gorączką – zabiła i zjadła swojego męża i dzieci. Została jednak wyleczona poprzez podanie jej napoju z tłuszczu niedźwiedzia. Po tym „lekarstwie” zwymiotowała lodem (za który odpowiadał duch wendigo) i wyzdrowiała. Jednak bardziej udokumentowane są przypadki leczenia poprzez podawanie regularnych posiłków, co jasno pokazuje wpływ ogromnego głodu na rozwój psychozy.
Aktualnie psychoza jest leczona głównie farmakologicznie za pomocą leków antypsychotycznych.
Przyznam szczerze, że kiedy zaczynałam o tym czytać, planowałam wrzucić tu trzy, może nawet cztery przykłady, ale temat wendigo okazał się znacznie bardziej przebadany i interesujący niż mogłam się tego spodziewać. W związku z tym moje plany lekko uległy zmianie i dziś przedstawiam tylko dwie. Czemu dwie? Bo po kanibalizmie przydałoby się coś mniej… agresywnego?
A co z tą Jerozolimą z tytułu?
Tak więc kolejny na tapecie ląduje syndrom jerozolimski, czyli zaburzenie urojeniowe występujące u pielgrzymów i turystów odwiedzających Ziemię Świętą (z jakiegoś powodu najczęściej Jerozolimę), którzy po lub w trakcie wycieczki zaczynają odczuwać silne przekonanie, że zostali wybrani przez ich boga na nowych mesjaszy.
Większość lekarzy za przyczynę syndromu uznaje fanatyzm religijny. Powody są dość jasne – najczęściej występuje on u osób, w domach których Biblia (lub inna święta księga) była wręcz podstawą wychowania i towarzyszyła im od najmłodszych lat. Z jakiegoś powodu dotyczy on niemal wyłącznie osób wyznania chrześcijańskiego, żydowskiego lub muzułmańskiego (i nie, nic w tym momencie nie sugeruję. Naprawdę, na 200 przypadków rocznie, praktycznie nie znajduje się osób o innym wyznaniu). Statystyki generalnie mogą być tu dość krzywdzące, bo najczęstszymi przypadkami są młodzi mężczyźni. Jednak psychologowie zaznaczają, że wszyscy dotknięci syndromem już wcześniej wykazywali objawy pewnych chorób i zaburzeń. Sama Jerozolima nie ma mocy zamieniania ludzi w proroków. Ich przekonanie o byciu świętymi najczęściej bierze się ze zderzenia ich wiary z danym miejscem.
Inną możliwością jest też, że syndrom jerozolimski może być powodowany własnymi pomysłami danej osoby, opartymi o nietypową, obsesyjną wiarę w istotność świętego miejsca.
Temat ten jest też obecny w kulturze (choć pewnie nie tak bardzo, jak wendigo) i zasłużył sobie na przedstawienie w filmach, książkach czy serialach. Mogliście się z nim spotkać w „Drażliwych tematach” Neila Gaimana albo w odcinku Simpsonów „The Greatest Story Ever D’ohed”.
Wydaje mi się, że na dziś może już wystarczy słów do czytania, a następne zaburzenia omówimy przy kolejnej okazji.