Burn, witch, burn! – o czarownicach, stosach i innych pełnych magii rzeczach, które z tematem są związane. No, część pierwsza!
Wiedźma, czarownica czy szeptunka? Szaman, znachor, żerca czy czarodziej? Wszystkie te określenia przemieszały się i pogubiły swoje znaczenia. Wpływ miał na to miał głównie czas, który zatarł wiele śladów dawnych kultur, wierzeń i tradycji, ale także działania przedstawicieli monoteistycznych religii, którym niekoniecznie po drodze było z kimś, kto mógł stanowić dla nic konkurencję w kontaktach z różnie pojmowaną siłą wyższą. Jak to z tymi wiedźmami i całą masą magicznej gromadki było? Zobaczymy czy uda nam się dojść do sensownych wniosków. Gotowi na tę wspólną podróż? No to zapinajcie pasy na swoich miotłach i lecimy!
Ostrzeżenie! Możemy latać nisko i powoli, bardzo lawirując między chmurami swobodnych myśli i niczym nieskrępowanych pomysłów, więc – jeśli macie chorobę lokomocyjną – warto rozważyć wzięcie ze sobą naparu z korzeniem imbiru (działa cuda, słowo wiedźmy!). Wygląda też na to, że nie będzie to ostatnia nasza wspólna podróż śladami wiedźm, więc… trzymajcie się i obierzcie kierunek na Babią Górę!
Czarownice, wiedźmy i szeptuchy?
Siedząc ostatnio i dumając (tak, robiłam dwie rzeczy jednocześnie!) nad sensem życia i ideą kryjącą się za stworzeniem wszechświata (czyli po prostu szukałam natchnienia na kolejny artykuł) doszłam do wniosku, że… wiedźmy i czarownice tematem są dość wdzięcznym, aby go zgłębić chociaż trochę. Tym bardziej, że w dzisiejszej popkulturze silnych kobiet, które potrafią rzucić nie tylko solidną litanię przekleństw, ale i całkiem imponującą i potężną kulę ognia jest – oględnie mówiąc: dość sporo. Ot, bycie wiedźmą doczekało się czasów, w których przeżywa swój renesans, a wizja starej kobiety z ogromną brodawką na nosie odchodzi do lamusa, zastąpione setką bardziej atrakcyjnych pomysłów. W dzisiejszej literaturze (w filmach i serialach też!) czarownice nie mieszkają już wyłącznie w zapyziałych chatkach na – trzeba przyznać: mało zachęcających – kurzych łapkach, nie stronią od ludzi i nie pożerają zbyt łakomych dzieci. No, a przynajmniej nie wszystkie!
W dobie wszechobecnej swobody i coraz radośniejszego odchodzenia od tradycji, wiedźmy nie tylko darowały sobie hodowanie parchów na nosie i kurzajek tu czy ówdzie, ale także zamieszkały w wygodnych apartamentach (albo przynajmniej w przytulnych mieszkankach), otaczają się rodziną oraz gronem oddanych przyjaciół. I dodatkowo niekoniecznie władają magią, bo zaprzedały duszę siłom nieczystym, a – jakby tego było mało – są i tak czarownice, które ze swoimi zdolnościami nie kryją się przed sąsiadami i mniej przychylnymi członkami społeczności, bo za uprawianie magii nie grozi im próba wody, stos i inne równie nieprzyjemne atrakcje, z goleniem głowy włącznie. Zasadniczo, nie da się nie zauważyć, że dzisiejsze czasy świetnie działają na kondycję władających magią kobiet, dając im swobodę w wyrażaniu siebie i dążeniu do realizacji marzeń.
To rozluźnienie wpłynęło jednak i na to, że popkulturowe wiedźmy nazywa się zamiennie również czarownicami lub czarodziejkami, co nieco komplikuje sprawę, bo tradycyjnie istniało jednak pewne rozróżnienie. A – jakby tego było mało – obok nich coraz żywiej w powieściach pojawiają się szeptunki, szamanki i znachorki, dodatkowo zaciemniając obraz, bo przecież wszystkie z nich mają ze sobą coś wspólnego: posiadają wiedzę oraz umiejętności, które niekoniecznie dostępne są zwykłemu śmiertelnikowi. Widzą przyszłość, przeszłość lub umarłych, rzucają zaklęcia, czary lub miotają klątwami z wprawą godną mistrzyń w swoim fachu. Niektóre uzdrawiają, inne latają na miotłach, a są i takie, które świetnie sobie radzą ze skopaniem czyjegoś zadka z półobrotu. W tym momencie ogranicza nas już tylko wyobraźnia, bo przecież papier przyjmie każdą wizję.
To jak to z tym nazewnictwem jest?
Jak już wspomniałam Wam chwilę wcześniej, dzisiaj pojęcia „wiedźmy” i „czarownicy” bywają ze sobą utożsamiane. Kiedyś jednak… tak nie było! Słowo wiedźma językoznawcy wywodzą z korzeni prasłowiańskich i wykazują, że pochodzi ono – ich zdaniem – od czasownika „wiedzieć”. Oczywiście ściśle związane jest to z faktem, że wiedzmy postrzegane były jako kobiety, które posiadały niemałą wiedzę – zarówno z zakresu medycyny oraz ziołolecznictwa, jak i spraw nadprzyrodzonych. Z racji tego, że trudno założyć, aby posiadanie przez kobiety pewnych umiejętności oraz niemałego zasobu wiedzy, było przez naszych przodków postrzegane jako coś złego – wiedźmy w dawnych wspólnotach mogły pełnić bardzo ważną funkcję. W końcu głupotą byłoby spluwanie trzy razy przez lewe ramię na widok kogoś, kto potrafi zająć się chorym, opatrzyć doznaną na polowaniu ranę, przyjąć poród, kontaktować się z duchami i bóstwami, a do tego na statystycznej łące jest w stanie znaleźć przynajmniej siedemnaście roślin, którymi byłaby w stanie posłać kogoś na wieczny odpoczynek.
Nietrudno się domyślić, że wiedźmy chętnie podtrzymywały wśród lokalnych społeczności opinię o swoich nadnaturalnych zdolnościach. Być może same wierzyły w to, że ich moce pochodzą od bóstw lub duchów, a może zdawały sobie sprawę z tego, że ich umysły są zbiorem nagromadzonej przez lata i przekazywanej z pokolenia na pokolenie wiedzy, jedynie okraszonej odpowiednimi rytuałami, które – jeśli je pominąć – wcale nie zniwelowałyby leczniczych właściwości poszczególnych ziół? W każdym razie, określenie kogoś mianem wiedźmy nie było pejoratywne. A przynajmniej nie przez pierwsze dziesięć stuleci naszej ery, bo potem przyszło chrześcijaństwo i… wiele się zmieniło.
Może zmiany są jedyną stałą w naszym życiu, dodatkowo stanowią motor napędowy do rozwoju i pójścia do przodu, tak żaden natchniony mówca motywacyjny nie wmówi mi, że zmiany nie bywają także źródłem krzywdy wielu osób. Sęk bowiem w tym, że w momencie, gdy na naszych terenach pojawiło się chrześcijaństwo… z biegiem czasu zaczęły się również pojawiać oskarżenia o czary. Stąd właśnie wiedźma jest obecnie utożsamiana z czarownicą, a pojęcia te są chętnie stosowane zamiennie.
W chrześcijańskich wierzeniach zakładano, że zdolność czarowania, rzucania zaklęć oraz uroków nabywana była poprzez podpisanie paktu z szatanem. Oczywiście umowa ta obejmowała zaprzedanie duszy, cielesne kontakty z siłami nieczystymi oraz wiele – zwykle dość nieprzyzwoitych – praktyk. W Młocie na czarownice, katolickim traktacie na temat czarostwa (spisanym przez dominikańskiego inkwizytora Heinricha Kramera oraz przy możliwej współpracy Jakoba Sprengera) dokładnie i ze szczególną dokładnością opisano praktyki, jakimi miały oddawać się czarownice dla zyskania swoich mocy. Co ciekawe, nie było to pierwsze dzieło poświęcone problemowi czarów. Jednak dopiero ten traktat jawnie wskazał, że to płeć niewieścia jest ze swej natury bardziej podatna na zakusy sił nieczystych i bardziej skłonna do sięgania po czary. W efekcie stereotyp czarownicy-kobiety utrwalił się w ludzkiej świadomości aż do dziś.
Burn, witch, burn!
Skoro zaś czarownice utożsamiano ze najwyższym złem, to naturalną koleją rzeczy była konieczność wyrwania tych chwastów ze społeczeństwa i pozbycia się jednostek, które – jak twierdzono z ambon – zatruwają ludzkość i oddają się lubieżnym oraz świętokradczym praktykom z Szatanem. Młot na czarownice był w tej kwestii niezwykle przydatnym traktatem, opisywał bowiem nie tylko naturę czarostwa, ale podawał także sposoby, na tropienie wiedźm, ich wykrywanie oraz skłanianie do przyznania się do winy (tak, znajdowały się w nim nawet dokładne opisy tortur, jakie miałyby skłonić nieszczęśników do wyznania grzechów i przyznania się do konszachtów z Szatanem).
Nie trzeba być jednak wybitnym znawcą ludzkiej natury, aby domyślić się, że – skoro czarownicę uważano za jednostkę znienawidzoną i przesiąkniętą złem do cna – o czary czy konszachty z nimi oskarżano nieprzyjaciół, nielubianych krewnych czy sąsiadkę, która przygarnęła czarnego kota, stroniła od ludzi, a wzrok miała taki, że mleko samo kwaśniało, gdy na nie spojrzała. Skoro zaś metody przesłuchania były dokładnie opisane w podręczniku dla łowców czarownic, trudno przewidywać jak wiele osób mogło się do niecnych praktyk przyznać tylko po to, aby ich cierpienia w końcu się skończyły.
A kończyły się one w przeróżny sposób, do czego z pewnością wrócimy w kolejnym z artykułów, bo – mam podejrzenia graniczące z pewnością – że zajęcie się całym spektrum zagadnień związanych z przebiegiem procesu inkwizycyjnego oraz próbami, którym poddawani byli nieszczęśnicy… rozrosłoby ten artykuł do niebotycznych rozmiarów. Tym bardziej, że pewnie poczułabym nieodpartą potrzebę wdania się (choćby szczątkowego) w rozważania na temat wpływu tortur na prawdziwość zeznań oraz to, że nie wszystkie wiedźmy były kobietami (tak, zdarzali się także mężczyźni!). Mało tego, było w historii polowań na czarownice kilka dość spektakularnych procesów, o których też chętnie bym Wam opowiedziała. Tak samo, jak o tym, że – chociaż niektórzy nazywają Polskę „krajem bez stosów” – to i u nas zdarzały się przypadki, gdy oskarżano kogoś o czarostwo. Koniec takiego nieszczęśnika zaś niekoniecznie przewidywał udział stosu.
Różnie bowiem z tymi stosami było. Możecie być zatem pewni, że jeszcze do tego tematu wrócimy!