Festiwal Fantastyki 14.06.2024 Poznań
pl
GościeGuests Kup bilet

Skaczący Francuzi, czyli zespołów kulturowych część 2

Jak obiecałam ostatnio – wrócimy do tematu zespołów uwarunkowanych kulturowo. I zrobimy to właśnie dzisiaj. Bo temat ten jest dla mnie wciąż niezwykle ciekawy. I chociaż rozległością w kulturze żaden inny syndrom nie przebije Wendigo, to postaram się, by i tu zawrzeć kilka ciekawych historii.

Z racji, że w poprzednim wpisie pisałam o dość specyficznym syndromie jerozolimskim, to dziś też taki jeden specyficzny omówimy. Nazywa się zespołem Skaczących Francuzów z Maine.

Skaczący Francuzi z Maine

Dotyczył on francuskojęzycznych drwali żyjących, jak sama nazwa wskazuje, w Maine. Lub też ogólnie na terenach izolowanych na północy Stanów Zjednoczonych i Kanady. Ale to właśnie tam badał go amerykański neurolog George Miller Beard, który zaprezentował zbadane przez siebie zaburzenia pod koniec XIX wieku na zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Neurologicznego. Opierał się on na obserwacji kilkudziesięciu przypadków, zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. A tak opisane schorzenie trafiło nawet do podręcznika neurologii i widniało tam aż do XX wieku.

Ale spytacie mnie pewnie „na czym to polega?”. A że oczywiście spodziewałam się tego pytania (bo dokładnie po to piszę ten wpis), to już śpieszę z odpowiedzią.

Chorzy cechowali się lękliwością i podatnością na sugestie tak dużą, że wydanie im rozkazu zaatakowania drugiej osoby skutkowało wykonaniem go. Choćby tą drugą osobą miała być ich własna matka (tak, jest to realny, opisany przypadek). Dodatkowo występuje u nich echolalia, czyli automatyczne powtarzanie usłyszanych przed chwilą dźwięków, i echopraksja – powtarzanie zobaczonych przed chwilą ruchów. Prawdopodobnie do tego też odnosi się nazwa zaburzenia. Bo nagłe zwrócenie się do chorych skutkowało równie nagłymi i niekontrolowanymi reakcjami takimi, jak drżenie czy właśnie podskoczenie.

Jednym z ciekawszych faktów może być powiązanie między Skaczącymi Francuzami, a zespołem Tourette’a. Jednak w przypadku tych pierwszych występujące u nich tiki nerwowe są zwykle reakcją na coś i nie występują bez powodu tak, jak u Tourette’a.

No dobra, dobra, a skąd się to bierze? Otóż… ciężko stwierdzić. Wiemy, że jest uwarunkowane kulturowo i zalicza się je do „kulturowo uwarunkowanych zespołów strachliwości”. Istnieją też podejrzenia uwarunkowania genetycznego, ponieważ częste było spotykanie chorych w kilku pokoleniach jednej rodziny.

Skaczący Francuzi z Maine nie są jednak wyjątkiem. Często porównywane do nich są latah czy miryachit. Zarówno pierwszy, jak i drugi jest zespołem lękowym z grupy zaburzeń dysocjacyjnych. Cechują się echolalią, zautomatyzowanych posłuszeństwem, tikami nerwowymi. Już to znamy, nie? Różnią się natomiast miejscem występowania. Latah obejmowało tereny Japonii i Malezji, natomiast miryachit – Syberii.

Amok… i podobne

W podobnej sytuacji są zespoły takie, jak malajski amok, iich’aa wśród indiańskich plemion Navaho, i wikińscy berserkerzy (tak, potężni wikingowie-wojownicy zabijający wszystko na swojej drodze też należą do rodzaju napadu furii). Każdy z nich polegał na wpadnięciu w agresywny szał, w którym napastnik próbuje zranić każdego, kogo napotka na swojej drodze. Taki atak zwykle kończył się dopiero wtedy, gdy atakujący został zabity lub sam popełnił samobójstwo.

Przyczyn doszukiwano się w alkoholizmie, narkotykach czy nawet pasożytów w organizmie. Ale najbardziej prawdopodobna jest, wskazywana przez psychologów, nagła eksplozja wewnętrznego napięcia, wywołanego życiem w społeczeństwie bardzo zhierarchizowanym. A z racji, że amok najczęściej występował u mężczyzn, przyjęto, że może on mieć też związek z silnym poczuciem honoru. Bo i w większości zbadanych przypadków, osoba, której amok dotyczył, miała jakiś bardzo wstydliwy element, który, według niej, nie pozwalał na honorowe życie w społeczeństwie. Taki atak mógł więc być jakąś drogą ucieczki lub sposobem na utratę życia bez popełniania samobójstwa zakazanego przez religię.

Jest duża szansa, że opisywać podobne zespoły zaburzeń mogłabym jeszcze przez trochę czasu, ale może nie będę robiła teraz analizy kolejnych kilkunastu. A mogę z czystym sercem powiedzieć, że jest ich jeszcze kilkanaście. Mam jednak nadzieję, że opisując je, rozbudziłam choć trochę waszą ciekawość. Ale uwaga! Jest to (przynajmniej dla mnie) niemały rabbit hole i łatwo zasiedzieć się czytając o rzeczach, o których może się kiedyś słyszało, może coś się gdzieś widziało, ale na pewno nie wiedziało się o co dokładnie chodzi. Nie obiecuję powstania kolejnego wpisu w tym temacie, bo możliwe, że seria ta trwałaby wtedy jeszcze dłuuugo. A są przecież jeszcze inne ciekawe tematy!

Awatar autora

O autorze

Natalia Wieczorek

W chwilach wolnych od studentowania wymyśla nowe pomysły, co można by ze sobą zrobić, gdzie pojechać, jak dojechać i to wszystko (oczywiście) bez planu na "kiedy". Ale przecież czas się znajdzie, prawda?