Festiwal Fantastyki 14.06.2024 Poznań
pl
GościeGuests Kup bilet

Bela Lugosi’s (not) dead. Najważniejsze horrory dwudziestolecia międzywojennego (przegląd subiektywny)

Masz dość współczesnych horrorów? Uważasz, że powstaje coraz więcej bezmyślnych rąbanek z przewidywalną fabuła i jumpscare’ami, które śmieszą zamiast straszyć? Rozczarowuje Cię brak klimatu i bezpłciowa gra aktorska? Jeśli Twoja odpowiedź na powyższe pytania brzmi „tak”, to ten artykuł jest przeznaczony właśnie dla Ciebie! Cofnijmy się o niemal sto lat – do czasów, gdy filmy grozy miały w sobie to coś. Uwaga – poniższy przegląd jest bardzo subiektywny i ma służyć wyłącznie za drogowskaz. Gdyby w tym artykule miały się pojawić wszystkie dzieła horroru międzywojennego, nikt nie miałby satysfakcji z odkrywania innych pozycji.

„Gabinet doktora Caligari” („Das Gabinet des Dr. Caligari”) – 1920

Plakat promujący "Gabinet doktora Caligari"

Od tego wszystko się zaczęło. Film w reżyserii Roberta Wiene powszechnie uważany jest za pierwszy w historii film grozy. Od jego premiery niemal sto lat temu niezmiennie cieszy się poważaniem wśród krytyków. Do niemieckiego miasteczka przyjeżdża tajemniczy hipnotyzer-wędrowiec, w tym samym czasie dochodzi do serii zagadkowych morderstw. Głównym podejrzanym staje się przewidujący przyszłość lunatyk, który jest służalczo poddany swojemu panu.

„Gabinet doktora Caligari” to na pewno nie obraz łatwy w odbiorze. Po dacie premiery można się domyślić, że ukazał się na ekranach jeszcze przed erą filmów dźwiękowych. Całość powstawała natomiast w studiu filmowym, a nie w plenerze – tło jest więc bardzo plastyczne, wykrzywione i przypomina bardziej scenografię teatralną (co w żadnym wypadku nie jest wadą, a wręcz przeciwnie). Film inspirował po latach wielu twórców, a część badaczy w doktorze Caligarim widziało przepowiednię nadchodzącego widma ideologii hitleryzmu. Do „Gabinetu doktora Caligari” warto podejść z otwartym umysłem i nie narzucać sobie żadnych ram interpretacyjnych – film kończy się w taki sposób, że trudno stwierdzić, która narracja jest tą prawdziwą.

„Nosferatu – symfonia grozy” („Nosferatu, eine Symphonie des Grauens”) – 1922

"Nosferatu - symfonia grozy" - plakat

Kolejna kultowa pozycja kina niemego. Czy zdarzyło Wam się kiedyś przepisać od kogoś zadanie domowe i pozmieniać tylko kilka rzeczy „żeby facetka się nie skapnęła”, a okazywało się, że jednak się „skapnęła”? Mniej więcej tak wygląda historia debiutu wampirów na kinowych ekranach. „Nosferatu” było w pewnym sensie pierwszą ekranizacją „Draculi” Brama Stokera. Z powodu problemów z uzyskaniem praw autorskich, reżyser Friedrich Murnau postanowił zmienić imiona bohaterów oraz wnieść kilka zmian w porównaniu z pierwowzorem. Nie uszło to jednak uwagi wdowie po pisarzu, która postanowiła dochodzić swoich praw przed sądem – w efekcie wszystkie kopie zostały zniszczone i przetrwały jedynie te wyświetlane w innych państwach lub pochodzące z nielegalnego obrotu.

Młody handlarz nieruchomości Thomas Hutter trafia do posiadłości zagadkowego hrabiego Orloka, by dokonać transakcji sprzedaży nieruchomości. Podczas wspólnej kolacji rani się w palec, czym budzi apetyt u swojego gospodarza, który jednak wycofuje się po zobaczeniu u gościa naszyjnika z krzyżem. Zafascynowany zdjęciem narzeczonej Huttera hrabia wyrusza następnego dnia do rodzinnego miasta agenta, gdzie dopływa w trumnie na pokładzie statku. Hutter rusza w pościg, tymczasem okręt bez załogi i ze szczurami rozsiewającymi zarazę dobija do portu.

Przerażająca kreacja Maxa Schreka do dziś potrafi budzić strach. W ciągu wielu lat powstała nawet legenda, że aktorowi udało się tak przekonywająco zagrać rolę wampira, ponieważ sam nim był. Scena, w której Nosferatu zakrada się po schodach, stała się jedną z najsłynniejszych w całej historii kina, a postać Maxa Schreka zainspirowała twórców filmu „Powrót Batmana” do stworzenia postaci o tym samym imieniu i nazwisku.

„Książę Dracula” („Dracula”) i „Dracula – wersja hiszpańska” („Drácula”) – 1931

Plakat "Księcia Draculi" z Belą Lugosim

Dwie bardzo zbliżone wersje tego samego filmu i pierwsze produkcje dźwiękowe na tej liście. Przytoczenie fabuły raczej mija się z celem, gdyż to właśnie do „Draculi” nawiązuje „Nosferatu – symfonia grozy” – wystarczy przede wszystkim pozmieniać imiona, miejsca i tylko pojedyncze fragmenty akcji.

Bardziej znanym obrazem z tej dwójki jest ten pierwszy. Otworzył on szeroko drzwi do kariery legendarnemu Beli Lugosiemu (który jeszcze nie raz się pojawi w tym artykule), szufladkując go jednak jedynie jako występującego w horrorach. To prawdziwy popis tego aktora, który w przeciwieństwie do odrażającego Maxa Schreka stworzył postać dystyngowanego, umiejącego zachować się w społeczeństwie, eleganckiego, ale też bardzo chłodnego wampira. Anglojęzyczna wersja filmu była kręcona w ciągu dnia.

 

    A nocą na plan wchodziła ekipa hiszpańskojęzyczna. Wcześniej podglądali oni swoich Plakat promujący hiszpańską wersję "Draculi" amerykańskich kolegów i próbowali ulepszyć nieco niektóre sceny, scenografię czy ustawienie kamer. Całkiem udaną główną kreację stworzył Carlos Villarias, a dość zabawny akcent komediowy wprowadza postać sanitariusza pilnującego Remfielda w szpitalu psychiatrycznym. Choć obie wersje są do siebie dość zbliżone, różnią się zdecydowanie pod względem długości – wersja w reżyserii Toda Browninga trwa 73 minuty, podczas gdy jej hiszpańska odpowiedniczka aż 104. Warto jednak obejrzeć obie – choć nieco się już zestarzały, są to nadal ciekawe filmy, które można porównać i wybrać lepszy spośród nich.

 

 

„Frankenstein” – 1931 i „Narzeczona Frankensteina” („Bride of Frankenstein”) – 1935

Boris Karloff na plakacie filmu "Frankenstein"

Kolejny znany potwór, którego historia powędrowała z książek na ekrany i zapewniła nieśmiertelną sławę aktorowi, który się w niego wcielił. Pomimo ponad osiemdziesięciu lat od premiery, postać stwora stworzonego przez Henry’ego Frankensteina kojarzona jest niemal wyłącznie z Borisem Karloffem.

Zafascynowany tematyką życia i śmierci naukowiec postanawia sam przywrócić do życia ludzką istotę. Choć eksperyment kończy się powodzeniem, stworzonej kreaturze daleko do normalnego człowieka. Naukowiec zamyka go w odosobnieniu, co jednak okazuje się być niewystarczającą przeszkodą. Potwór ucieka ze swojego więzienia i zaczyna wałęsać się po okolicy.

Film w reżyserii Jamesa Whale’a nie jest pierwszą adaptacją powieści Mary Shelley – historia została zekranizowana już w 1910 roku, była to jednak tylko niema produkcja, trwająca zaledwie 16 minut. W obrazie z 1931 roku pojawia się motyw ożywienia zmarłego za pomocą wyładowań elektrycznych – ten wątek w oryginale jest nieobecny. Sam potwór zaś to postać tragiczna – choć bardzo tego chce, nie potrafi przystosować się do społeczeństwa, a reakcje ludzi i brak zrozumienia przez niego podstawowych zasad życia tylko pogłębia jego dramat.

Poster promujący kontynuację "Frankensteina"

„Narzeczona Frankensteina”, chociaż powstała po czterech latach, jest bezpośrednią kontynuacją „Frankensteina”. Akcja filmu rozpoczyna się w tym samym momencie, w którym zakończyła się pierwsza część. Potwór wyrusza na poszukiwania towarzyszki, a pomóc mu w tym może doktor Pretorious – dawny rywal Henry’ego Frankensteina.

Za kamerą ponownie stanął James Whale, a ikoniczną rolę tytułowej postaci stworzyła Elsa Lanchester, której charakterystyczna fryzura stała się jedną z najbardziej znanych w historii całej kinematografii. Film zaś powtórzył sukces pierwszej części i ponownie spotkał się z ciepłym przyjęciem krytyków.

 

 

„Białe Zombie” („White Zombie”) – 1932

Hipnotyczne oczy Beli Lugosiego na plakacie filmu "Białe zombie"

Żyjemy w czasach, gdzie dużą popularnością cieszą się filmy i seriale o zombie. Każdy kolejny sezon „The Walking Dead” oglądają rzesze fanów, sporo widzów śledzi również „iZombie”, a za premierami filmów o zmarłych wracających zza grobu trudno czasem nadążyć. Cofnijmy się jednak kilkadziesiąt lat, do czasów, gdy trupy dopiero ożywały.

Młoda para przygotowująca się do ślubu przybywa na egzotyczną wyspę Haiti, gdzie odbyć ma się cała ceremonia. Pomysł zaślubin w takim miejscu podsunął niejaki Beaumont, który chce zdobyć dla siebie przyszłą pannę młodą. Pomóc ma mu w tym tajemniczy Legendre, który za pomocą czarów przywraca zmarłych do życia i każe im pracować w miejscowym młynie. Plan początkowo odnosi sukces – panna młoda zamienia się w tytułowe zombie (choć technicznie można by się o to kłócić, gdyż cały czas pozostaje tak naprawdę przy życiu) – jednak kobieta staje się wyłącznie pustą w środku istotą. Beaumont chce, by czarownik odwrócił swój urok – w tym czasie na ratunek narzeczonej rusza pan młody.

Początki zombie na ekranie były dość trudne. Film trochę razi słabą grą aktorską i momentami niezbyt porywającą fabułą. Całość ratuje nieco Bela Lugosi w roli Legendre’a – przez cały czas hipnotyzujący i otoczony aurą tajemnicy sprawia wrażenie, jakby chciał zaczarować widza. Nie jest to może najbardziej niesamowita propozycja na tej liście, jednak warto ją zobaczyć ze względu na drogę, jaką pokonały zombiaki przez ponad osiem dekad.

„Dziwolągi” („Freaks”) – 1932

Materiały promocyjne "Dziwolągów"

Jeden z najbardziej skandalizujących filmów lat 30. XX wieku. Jego reżyser, Tod Browning (przytoczony już w tym artykule), spotkał się z ostracyzmem ze strony Hollywood i został niemal wykluczony z branży filmowej. Sam obraz spotkał się z olbrzymią krytyką i przez lata uchodził za zaginiony. Dziś to jeden z najbardziej poruszających dramatów, a nie horrorów, dwudziestolecia międzywojennego.

Tytułowe dziwolągi to członkowie wędrownej grupy cyrkowej. Oprócz akrobatów czy siłaczy należą także do niej osoby pozbawione kończyn, karły czy rodzeństwo syjamskie oraz wiele innych osobliwości. Główną osią filmu jest wątek związku karła Hansa z jedną z akrobatek. Skuszona jego majątkiem wpada wraz z innym członkiem trupy na diabelski plan usidlenia bogatego współpracownika. Ten zrywa zaręczyny ze swoją dotychczasową partnerką, by ożenić się z rzeczoną Cleopatrą, Podczas wesela będąca pod wpływem alkoholu panna młoda obraża wszystkich „freaków” i dolewa współmałżonkowi trucizny do napojów. Hans ledwo uchodzi z życiem i wraz z przyjaciółmi postanawia się zemścić.

Estetyka filmu była zbyt niestrawna dla ówczesnego widza – z tego względu trzeba było wyciąć niemal pół godziny filmu, w efekcie więc akcja staje się nieco porwana. Nie to jest jednak najważniejsze. Browning świetnie oddał żywot członków grupy, pokazując, że nawet ludzie dotknięci różnymi niepełnosprawnościami czy niedogodnościami są pełnoprawnymi ludźmi. Spora część ujęć ma w związku z tym charakter typowo dokumentalny (na przykład teoretycznie nic nie wnosząca do fabuły scena, w której mężczyzna bez rąk i nóg z mistrzowską wprawą zapala papierosa). Trzeba jednak oddać, że moment, w którym członkowie trupy gonią w deszczu Cleopatrę, robi spore wrażenie. Morał zaś jest taki, że nie każdy różniący się pod względem wyglądu jest potworem – może nim być także ten teoretycznie „normalny”. „Dziwolągi” wyprzedziły pod tym względem swoje czasy o epokę, a na ich podstawie powstał czwarty sezon American Horror Story pod tytułem Freakshow.

„Niewidzialny człowiek” („The Invisible Man”) – 1933

Niewidzialny Człowiek widoczny na plakacie promującym film

Obraz, któremu z przytoczonych w tym artykule najbliżej do science fiction (w końcu to ekranizacja powieści H.G Wellsa). Szalony naukowiec pracuje w laboratorium nad eliksirem pozwalającym na bycie niewidzialnym. Gdy jego eksperyment kończy się sukcesem, a mężczyzna nie potrafi stworzyć antidotum, postanawia zdobyć władzę nad światem.

Pierwszą rzeczą, która przykuwa uwagę w tym filmie Jamesa Whale’a (tak, tego od „Frankensteina”), są efekty specjalne. Biorąc pod uwagę ówczesne możliwości techniczne, należy chylić czoła przed twórcami. Scena zapalania papierosa przez tytułowego bohatera i jedno z końcowych ujęć (nie będę spoilerował, które dokładnie) dziś może nie zrobią już takiego wrażenia, ale wyglądają znacznie lepiej niż wiele scen w filmach nakręconych nawet kilkanaście lat później. Warto też zwrócić uwagę na udaną kreację Claude’a Rainsa – mimo tego, że przez większość „Niewidzialnego człowieka” gra tylko głosem, świetnie portretuje postać sunącą coraz bardziej w stronę szaleństwa. Antybohater w jego wykonaniu potrafi też być bardzo złośliwy, w efekcie widzimy wiele scen stricte slapstickowych. Nie jest to może najbardziej wyrafinowane poczucie humoru, ale pozwala rozładować napięcie oraz stanowi dobrą wymówkę do pokazywania swoich umiejętności przez ekipę filmową. Dzięki temu cały film stanowi całkiem lekkostrawną rozrywkę nawet w obecnych czasach.

„Czarny kot” („The Black Cat”) – 1934

Plakat promujący pierwszy wspólny film Lugosiego i Karloffa

Wielkie starcie gigantów: Bela Lugosi kontra Boris Karloff. Było to pierwsze spotkanie tej legendarnej dwójki na ekranie. Istnieje wiele plotek, że obaj panowie nie dość, iż ze sobą rywalizowali, to raczej niespecjalnie za sobą przepadali, a Lugosi podobno wręcz obwiniał Karloffa o swój coraz większy spadek popularności.

Młoda para (kolejny raz, to dość częsty wątek w ówczesnych horrorach) rusza w podróż na Węgry. W pociągu poznają tajemniczego doktora Werdegasta, weterana wojny (można się domyślić, że I wojny światowej zwanej wówczas Wielką Wojną), który powraca do kraju po piętnastu latach pobytu w syberyjskim więzieniu, by spotkać swojego dowódcę Hjalmara Poelziga, wziętego architekta (dość wyraźne nawiązanie do Hansa Poelziga). Cała trójka przesiada się później do autobusu, który w burzowej aurze ulega wypadkowi. Trafiają do twierdzy Poelziga, gdzie okazuje się, że on i doktor nie są takimi dobrymi przyjaciółmi, a napięcie pomiędzy nimi rośnie. Na dodatek odkrywają, że ich gospodarz stoi na czele tajemniczej sekty.

„Czarny kot” to kolejny film, który szokował ówczesnych widzów. Liczne nawiązania do satanizmu, czarnej magii i religii Aleistera Crowleya budziły lęk wśród tych bardziej przesądnych. Obecnie jednak jest to „tylko” całkiem niezły obraz, który warto obejrzeć zwłaszcza dla Borisa Karloffa i Beli Lugosiego, którzy jak zwykle nie zawodzą.

 

Zdaję sobie sprawę, że powyższa lista mogłaby zawierać jeszcze wiele tytułów, ale starałem się, aby nie przedłużać jej zbytnio i zawrzeć najważniejsze dla mnie pozycje. Może nie sprawią one, że nie będziecie mogli zasnąć, ale to z pewnością ciekawa wycieczka w przeszłość. Większość z wymienionych tu tytułów trwa 60-80 minut, więc spokojnie można je obejrzeć zamiast odcinka lub dwóch jakiegoś serialu. A które filmy z tego okresu Wy lubicie najbardziej? Dajcie znać w komentarzach!

 

Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!

Awatar autora

O autorze

Joanna Dziedzic

Jako dziecko zagubiła się w fantasy jak Alicja w Krainie Czarów i niczym Obieżyświat postanowiła zwiedzić wszystkie fantastyczne krainy. Kolekcjonuje książki jak Flash mandaty za prędkość. Optymistyczna jak Kłapouchy, energiczna jak Garfield z nutą gramatyki Yody. Nienawidzi zimna jak Anakin piasku, a pająki kocha równie mocno co Ron Wesley. Żeby przeczytać i obejrzeć wszystko co jej się marzy, musiałaby żyć tak długo, jak Legolas. Z tego powodu od wielu lat bezskutecznie próbuje zostać elfem. foto: Makove Love