Macki w filmie wiją się pokątnie
Nie, to nie jest felieton o tentacle hentai.
Mitologia Lovecrafta na dobre zagościła już lata temu w popkulturze. Elementy kosmologii stworzonej przez samotnika z Providence wykorzystywane są w książkach, komiksach i filmach. Nie powinno to specjalnie dziwić – to właściwie jedyny czysto amerykański folklor, jakiego Stany Zjednoczone się doczekały (może poza legendami miejskimi z lat dziewięćdziesiątych… I ewentualnie uniwersum Stephena Kinga – odnoszę wrażenie, że coś jest nie tak z tą Nową Anglią).
Macki odciśnięte na celuloidzie rzutem na taśmę
Co oczywiste, trudno jest przenieść mity Lovecrafta na taśmę celuloidową. Po pierwsze – kosmiczny horror jest wymagający i niełatwy w odbiorze. Po drugie – proza Howarda Phillipsa operuje na powolnie rozwijającym się uczuciu niepokoju, nie zaś na trywialnym wyskakującym na ekranie ryju zwanym mordą. Po trzecie – jak głosi stary dowcip – przeciętny fan Lovecrafta wszystkiemu, co w zamierzeniu powinno być straszne, przypisze określenia „plugawy”, „nieokreślony” i „niewysłowiony”, przez co zakres słownictwa używanego w filmie będzie porównywalny do lekcji polskiego w czwartej klasie podstawówki – i to pod nieobecność nauczyciela.
Mimo to bez trudu można znaleźć dziesiątki lepszych i gorszych filmów, których twórcy starali się stworzyć wierną adaptację, czerpali z elementów, parodiowali, opierali o i próbowali położyć fabułę swojego filmu obok (acz bez przekonania) opowiadań Lovecrafta.
Wilbura Whateleya żywotów kilka
Dean Stockwell, aktor-weteran, od lat czterdziestych goszczący na ekranie tak kinowym, jak i telewizyjnym, dwukrotnie grał w filmie pod tytułem Dunwich Horror.
W 1970 roku wcielił się w samego WIlbura Whateleya. Odegrał go brawurowo i oryginalnie, co bez wątpienia było zasługą młodzieńczej energii i uroczej twarzy cherubinka aktora – jak i wąsow rodem z porno z tamtych czasów. Sam film jest typową produkcją lat siedemdziesiątych – bardzo kolorowy, z charakterystyczną muzyką pasującą formatem do filmu dokumentalnego o Woodstock. Kładziony jest duży nacisk na historię Wilbura, jego motywacji i wątpliwości targających nim w drodze do ołtarza starożytnych bóstw. Produkcja jest nie najgorszą ekranizacją prozy Lovecrafta – choć mocno zmanierowaną.
W filmie z 2008 roku Stockwell zagrał Henry’ego Armitage i… Jest naprawdę niewiele rzeczy pozytywnych, jakie można o tym filmie powiedzieć. Właściwie poza tym, że występuje tam wzmiankowany aktor, jedyne, co wydaje mi się warte zapamiętania, to rola Jeffreya Combsa, aktora skądinąd znanego z dużo lepszych ekranizacji prozy Lovecrafta (ustalmy, Re-Animator i jego sequele zasługują na cały oddzielny felieton).
Poza tym, Dunwich Horror z 2008 roku jest produkcją tanią, przeżartą kiepskimi efektami specjalnymi, o fabule nie tylko odbiegającej od oryginału, ale przede wszystkim nonsensownej i opatrzonej zakończeniem, które wręcz obraża inteligencję widza. No, wiecie – świetny film na oglądanie z kumplami przy zakrapianej partii planszówek, ale nie do zniesienia, jeśli szuka się czegoś choćby względnie angażującego.
Książę Humperdinck i jego przodek nekromanta
Czego brakuje w The Case of Charles Dexter Ward? Według samego Howarda Phillipsa, całkiem sporo – był tak niezadowolony z opowiadania, że nie próbował go za swojego życia opublikować – dopiero po śmierci trafiło do druku.
Czego brakuje w opowiadaniu według Dana O’Bannona (człowieka, który maczał palce między innymi w Alien, Screamers, Return of the Living Dead i Lifeforce)? Elementów detektywistycznych i ducha lat dziewięćdziesiątych!
The Resurrected z 1991 przenosi fabułę do czasów płaszczy z poduchami na ramionach, głównego bohatera czyni prywatnym detektywem, nie zaś lekarzem rodzinnym, a w roli Charlesa Warda obsadza Chrisa Sarandona – znanego głównie z Princess Bride i oryginalnego Fright Night. Mimo tych zmian, film trzyma się blisko materiału źródłowego.
Mało jest w The Resurrected obłąkanych wizji i Necronomiconu, dużo za to typowych dla kina lat dziewięćdziesiątych dłużyzn i retrospekcji w retrospekcjach. Każdy fan horroru doceni nie najgorzej prezentujący się body horror w postaci efektów eksperymentów głównego antagonisty – zniekształconych, powykręcanych zwłok przywróconych do jakiejś formy życia. Sam Książę Humperdinck również robi na widzu wrażenie – jako chorobliwie wyglądający, acz przystojny mężczyzna, ukrywający tuż pod skórą pokłady obłędu.
Z takim tytułem nie muszę się silić na dowcip
Czego można się spodziewać po filmie o nazwie Call Girl of Cthulhu? Jeśli sądzicie, że prymitywnego, rubasznego humoru i parodii przesączonej odniesieniami do prozy Lovecrafta, to nie mylicie się ani trochę.
Jak streścić, o czym jest ten film? Nieśmiały grafik pała miłością do tytułowej call girl, która według przepowiedni stanie się nałożnicą Cthulhu. W sprawę wmieszany jest kult pragnący przebudzić pradawnych bogów i grupka starających się powstrzymać apokalipsę fanatyków machających ostrymi przedmiotami. Główna rola w Call Girl of Cthulhu grana jest nie przez aktora, a przez nagość i kiepskie dowcipy, których nie powstydziłby się ten wiecznie pijany wujek, którego nikt nigdy nie zaprasza na spędy rodzinne, ale który zawsze na nie trafia z celnością godną strzały Robina z Locksley.
Walory produkcji trącą amatorszczyzną, większość aktorów prezentuje kunszt godny studenckiego teatru, fabuła jest jedynie purnonsensową wymówką do żartów słownych i niewybrednych aluzji do mitów Lovecrafta (żeby nie być gołosłowym – ulubiona aktorka porno bohatera nosi pseudonim Missy Katonixx).
Film jest niepoprawny politycznie i miejscami grubiański. Frywolne potraktowanie materiału źródłowego grozi zawałem każdemu fanowi zbyt poważnie podchodzącemu do spuścizny samotnika z Providence.
Niejaką obroną produkcji może być fakt, że twórcy ani przez chwilę nie próbują udawać, że ta jest czymkolwiek innym, niż bezczelną i prymitywną zgrywą z okazjonalną golizną w tle (albo i na pierwszym planie).
Pokątność macek i plugawość celuloidu
Po takim zestawieniu można by odnieść wrażenie, że horrory na podstawie prozy Lovecrafta skazane są na nieudolną realizację, nietrafione pomysły lub kiepskie oddanie materiału źródłowego.
Prawda jest jednak taka, że wiele jest filmów, które traktują mity Cthulhu z należytym szacunkiem – i pomysłem.
The Unnamable z 1988 roku ukazuje to przez nastrojowość; Dagon z 2001 jest świetną ekranizacją Shadow over Innsmouth, zachowującą sens opowiadania, nawet jeśli dzieje się we wczesnych latach dwutysięcznych; wspomniana wcześniej seria Re-Animator ma licznych fanów choćby dzięki zręcznemu żonglowaniu powagą i sarkastycznym humorem; From Beyond z 1986 i jeszcze świeży Color out of Space mogą zachwycić wykonaniem i wizualiami.
Te filmy będą musiały jednak poczekać na inny felieton.
I – być może – felietonistę, który czerpie przyjemność z oglądania dobrych filmów… W przeciwieństwie do mnie.