Ektoplazmówka, czyli spirytyzm po polsku
Na przełomie XIX i XX wieku w modzie były ciasne gorsety, delikatne koronki oraz martwi ludzie. A wszystko dzięki Florencji Cook, która w maju 1871 roku zasłynęła na całym świecie jako utalentowane medium, mogące zmaterializować podczas seansu spirytystycznego ducha kontaktującej się z nią młodej dziewczyny. Sprawa odbiła się na tyle głośnym echem, że zaczęto podejmować liczne próby udowodnienia Cook oszustwa… oraz naśladowania jej. Wśród sporego grona przywołujących duchy spirytystów nie mogło zabraknąć Polaków.
Destylat z ducha
Działające na przełomie wieków media stosowały różne metody przywoływania duchów. Większość, oczywiście, ograniczała się do przeprowadzania rozmów z bezcielesnymi głosami lub skłaniania mieszkańców zaświatów do pukania w stoły czy przesuwania małych przedmiotów. Najgłośniejsi jednak eksperci byli w stanie przywołać zmarłego w formie niemalże materialnej, wykorzystując do tego celu produkowaną w tajemniczy sposób przez ich własne ciała ektoplazmę. Oczywiście, budziło to sporo zainteresowania wśród ludzi nauki, stąd też osoby o tych zdolnościach często były dokładnie badane przez rozmaitych lekarzy i uczonych, chcących zdemaskować oszustów lub poznać lepiej naturę tych niezwykłych zdolności. Dr Gustaw Geley (1868-1924), dyrektor Instytutu Metapsychicznego w Paryżu, zapisał bardzo plastycznie proces tworzenia ektoplazmy przez jedno z francuskich mediów:
Z ust medium wychodzi z wolna sznur materii białej o szerokości dwóch palców i zwisa aż na kolana, przyjmując w oczach widzów formy różnorodne. Już to rozpościera się szeroko jako błonowata tkanka z dziurami i wzdęciami, już to ściąga się i kurczy, potem nabrzmiewa i rozprzestrzenia się na nowo. Tu i ówdzie wysuwają się z tej masy wydłużenia, jak gdyby pseudopodia, przyjmując na kilka sekund formę palców, jako pierwszy zawiązek ręki, i cofają się w masę z powrotem. Wreszcie sznur zwęża się sam w sobie i wydłuża się na kolanach medium; potem koniec jego podnosi się, oddala od medium i zbliża ku piszącemu te słowa. Widzę, jak ten koniec pęcznieje, niby pączek, z którego rozwija się ręka zupełnie ukształtowana. Dotykając jej czuję, że jest normalna, z kośćmi, palcami i paznokciami. Potem ręka cofa się, maleje i niknie w końcu sznura, który wykonywa jeszcze kilka poruszeń, kurczy się i wraca w usta medium.
Jednym z najbardziej znanych polskich mediów materializacyjnych była Stanisława Popielska, u której objawy medialne wystąpiły gdy miała 15 lat. Wydarzeniem, które zapoczątkowało jej niezwykłe zdolności była śmierć jej przyjaciółki Zofii, która ukazała się Popielskiej w chwili swojego zgonu. Co ciekawe jednak, nie od razu posiadała ona zdolność do tworzenia duchów – wykształciła ją dopiero po zapoznaniu się z inną przywołującą duchy przy pomocy ektoplazmy polką, Stefką Banasiuk.
Duch nie spod, a znad łóżka
W duchy jednak czasem trudno uwierzyć, a w przypadku zjaw przywoływanych przez Banasiuk i Popielską dodatkowym utrudnieniem w przekonaniu do nich dowolnego niedowiarka był fakt, że pojawiały się przed zgromadzoną na seansie spirytystycznym widownią w formie… białych prześcieradeł. Nawet w tak odległych czasach, w których nie słyszano w Polsce o Halloween, zdjęcia takich duchów przypominały wielu osobom raczej nieudolne występy przebierańców, niż paranormalne zjawisko. Na korzyść przywołujących duchy kobiet działał jednak fakt, że ich seanse odbywały się przy oświetleniu na tyle silnym, że można było rozpoznać godzinę na ręcznym zegarku i czytać większy druk, co zdecydowanie nie było standardem wśród preferujących półmrok albo i całkowitą ciemność mediów z całego świata i zwiększało wiarygodność, bo w świetle powinno być łatwiej dostrzec wszelkie oszustwa.
Oczywiście, nie ufano tylko i wyłącznie światłu. W czasie seansów, aby uniknąć oszustw, Stefka Banasiuk była umieszczana za parawanem lub w żelaznej klatce, żeby upewnić się, że w żaden sposób nie podszywa się pod duchy i nie ma wpływu na chodzące w tym czasie po pokoju i podające uczestnikom spotkania ręce w geście powitania, prześcieradła. Co ciekawe, kończąc swoją wizytę, jej zjawy najczęściej żegnały się przez podanie ręki jednej z osób w pomieszczeniu i w tym samym momencie dematerializowały, a stanowiące ich „ciało” prześcieradło spadało na podłogę. Również Stanisława Popielska nie mogła liczyć na miejsce w pierwszym rzędzie w trakcie swoich seansów. Najczęściej leżała podczas przywoływania duchów za zasłoną, unieruchomiona i przywiązana zapieczętowanymi tasiemkami do ściany i kanapy. Czasem zdarzało jej się być też zamkniętą w worku, który także obwiązywano i pieczętowano upewniając się, że medium nigdzie z niego nie wyjdzie aby podszyć się pod ducha. Przywoływane duchy pojawiały się przed zasłoną, od razu ubrane w prześcieradło, i ruszały na salony.
You Can Danse Macabre
Oczywistym jest, że gdyby duchy jedynie kręciły się po pokoju i podawały ludziom ręce, to w końcu zanudziłyby wszystkich obecnych na śmierć, a ludzie przychodzili na seanse aby poczuć dreszczyk emocji. Przywoływana przez Popielską zjawa, będąca rzekomo duchem wspomnianej wcześnie zmarłej przyjaciółki medium, czyli Zosi, zabawiała gości m.in. brzdąkając na fortepianie, podając i biorąc rozmaite przedmioty, oraz, aby udowodnić, że jest w stanie usłyszeć żądania żywych, zdejmując papierki oznaczone konkretnymi numerami ze ściany. Co ciekawe, Zosia najpierw porozumiewała się za pomocą rozmaitych dźwięków oraz wskazując litery napisane na tablicy, ale później zaczęła nabierać kurażu i zaczęła gwizdać, a nawet prowadzić pogawędki z gośćmi.
Pojawiała się odchylając kotarę i pokazując równocześnie uśpione medium, by nie było wątpliwości, że to nie samo medium udaje zjawę. Regularnie widujący się z nią świadkowie podawali przy tym, że zależnie od siły transu bywała mniej lub więcej sformowana: mogła pojawić się w formie przypominającej słup ubrany w płótno lub jako cała posiadająca wszystkie kończyny postać różnego wzrostu, od jednego i mniej metra, aż do naturalnej wielkości kobiety średniego wzrostu. Prezes polskiego Towarzystwa Badań Psychicznych prof. Alfons Gravier pisał, że „przeważnie miała twarz i głowę zakrytą płótnem, z rzadka tylko i przy bardzo dobrym seansie można widzieć twarz”. Entuzjaści seansów zauważali, że ukazująca się im zjawa była brunetką, podczas gdy Popielska była jasną blondynką.
Alfons Gravier notował jeszcze:
Zjawa czasem przez płótno podaje rękę; bywa rzadziej, że podaje rękę nagą. Ręka zjawy jest drobna, ciepła, doskonale sformowana i odznaczająca się dużą siłą uścisku. Często na żądanie płótno opada na ziemię, jakby opróżniał się balon z jakiegoś gazu, po chwili znów się nadyma, i zjawa ponownie staje się pełna. Zjawa przeważnie szybuje w powietrzu lub jakby sunie po ziemi. Ruchy jej są niezmiernie szybkie, ciche, precyzyjne, czynności wykonywane przez zjawę odznaczają się wielką zręcznością. Siła zjawy bywa czasami bardzo znaczna i o ile ma zaufanie, że jej nikt nie będzie próbował pochwycić, potrafi wyjść przed kotarę i usunąć przemocą osobę wraz z krzesłem, jeśli znajduje się na jej drodze. W czasie seansu można rozmawiać, żartować, śpiewać (…). Zdarzało się, że zjawa, rozochocona chóralnym śpiewaniem melodii tanecznej, sama tańczyła przed kotarą, obracając się podobnie, jak tuman piasku poruszany wiatrem (…) „Zosia” pokazywała się kilkakrotnie bez prześcieradła, cała sformowana z ektoplazmy – wyglądała wtedy jak zbudowana z białawego dymku. Jednak miał on dostateczną siłę, by odchylić kotarę dla pokazania medium.
Kot w worku?
Czy zjawy wywoływane przez polskie media były oszustwami? Zapewne tak, choć zdołały dokonać naprawdę niesamowitych rzeczy. Na seansach Popielskiej bywała lewitowana przez „Zosię” gitara, jak również i żywy kot, który przypadkowo znalazł się na seansie, a którego zjawa kazała sobie podać. Co ważne, zgodnie z relacjami świadków, kot nie zdradzał najmniejszego lęku i głośnym mruczeniem „wykazywał duże zadowolenie”. Często zjawa zdejmowała np. mankiety z ręki któregoś z widzów, siedzącego przy kotarze, odpinając spinki i łańcuszki mając ręce oddzielone od przedmiotu płótnem zasłony. Oczywiście kilkakrotnie uparcie obserwowano, co dzieje się za kotarą podczas występowania tych zjawisk, jednak ten rodzaj podglądania był karany. Zjawa, strzegąc swojej prywatności, okładała nazbyt wścibskiego delikwenta znajdującym się obok krzesła medium kijem – na szczęście lekko i bez gniewu. Oczywiście również w tym przypadku kij był poruszany siłą niewidoczną.
Zapisz się do naszego newslettera i bądź na bieżąco z naszymi wpisami na blogu!